Od kilku tygodni obserwujemy unikalne zjawisko prowadzenia kampanii, którą można nazwać powyborczą. Tam, gdzie w innych krajach w wyniku wyborów sytuacja się wyjaśnia a napięcie spada, u nas nadal trwa przekonywanie wyborców do swoich racji, co może powodować postępującą dezorientację.
Obie strony sporu twierdzą, że właściwie wygrały wybory. Prawo i Sprawiedliwość opiera swoje twierdzenie na fakcie, że zdobyło najwięcej głosów, a co za tym idzie - także najwięcej miejsc w Sejmie. Ugrupowania opozycji swoje przekonanie o wygranej opierają na liczbach; KO, Trzecia Droga i Nowa Lewica zdobyły 248 mandatów, czyli więcej niż 194, które zdobyło PiS.
Dzięki temu obie strony cieszą się wygraną i obie oficjalnie przygotowują się do rządzenia przez najbliższe 4 lata.
Na osi czasu sytuacja jest jasna przynajmniej do poniedziałku, kiedy po raz pierwszy zbierze się nowy Sejm - rządzi Zjednoczona Prawica z premierem Mateuszem Morawieckim. Potem Mateusz Morawiecki złoży wprawdzie dymisję rządu, ale nadal będzie sprawował władzę, do powołania nowego rządu. Tę misję również otrzyma Mateusz Morawiecki i choć szanse jej powodzenia są nikłe - formalnie rządzić będzie nadal PiS.
I PiS robi z tej wiedzy użytek w postkampanii powyborczej.
Jednocześnie jednak zaczęły się już rządy nowej koalicji, która musi tylko przeczekać kolejne stadia rządów Morawieckiego; obecny oparty na odchodzącym Sejmie, w stanie dymisji i jednocześnie najpewniej nieudanego formowania nowego gabinetu.
Donald Tusk odwiedził już Brukselę, zabiegając o uruchomienie dla Polski środków z KPO. Powstaje formalna umowa koalicyjna, zawierająca program rządzenia. Stopniowo poznajemy strukturę rządu, nazwiska przyszłych ministrów, ich plany itp.
Również KO, Trzecia Droga i Lewica korzystają w postkampanii powyborczej ze swojego rządzenia.
Co więcej, osoby mniej odporne dają się do tego przekonać. Politycy rządzącego wciąż PiS już rozliczają swoich następców z nierealizowania obietnic, których ci realizować nie mogą, bo jeszcze nie rządzą.
Skazany prawomocnym wyrokiem jeszcze niedawno kandydat na posła PiS Robert Bąkiewicz już nazwał decyzję sądu "opresją nowej władzy", chyba bardziej ulegając postkampanii opozycji niż rodzimego środowiska.
Jeszcze bardziej rozpaczliwie brzmi wciąż urzędujący minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek, wobec decyzji uczelni, z którą się nie zgadza, używający określenia "typowy maksistowski, komunistyczny zamordyzm".
Władza, która jeszcze nie zaczęła rządzić, już zaczęła się według tych opinii wykazywać nieudolnością, a nawet prześladować i to ludzi związanych z wciąż sprawującymi rządy.
Okres przejściowy, w jakim żyjemy, jest trudny nawet bez prowadzenia na jego tle postkampanii powyborczej. Kiedy jednak politycy dokładają do tego swoje, sprzeczne ze sobą narracje - gubią się w nich także oni sami.
Walka o rząd dusz weszła im w krew tak bardzo, że w jednostkowych przypadkach przechodzi w walkę z faktami i rzeczywistością.
Na koniec więc i na pocieszenie warto zapewnić - w ciągu kilku tygodni sytuacja się ustabilizuje i absurdalna postkampania się skończy. Przynajmniej część z prowadzących ją polityków będzie musiała ulec presji faktów i pogodzić się z tym, że łudzili siebie i innych.
A paradoksalnie znacznie większe problemy będą mieli ci, którzy tak naprawdę wygrali i będą rządzić.