Wchodzi właśnie w życie rozporządzenie, otwierające wg rządu dostęp do tzw. antykoncepcji awaryjnej dla osób od 15. roku życia, nawet bez zgody ich rodziców. Obok recept lekarskich dla pełnoletnich resort zdrowia wprowadził możliwość wystawiania recept na tabletki "dzień po" przez farmaceutów. Aptekarze jednak twierdzą, że nie mogą ich wystawiać niepełnoletnim bez zgody rodziców. Najprostszą drogę udostępnienia EllaOne wszystkim rząd po prostu sobie odpuścił.
Blisko pięć tygodni temu prezydent zawetował przepisy ustawy, znoszącej recepty na pigułki "dzień po", argumentując to przede wszystkim tym, że związane z nią przepisy obejmują także osoby niepełnoletnie. Jednoznacznie jednak potwierdził, jak można przeczytać na stronie Prezydent.pl, "otwartość na rozwiązania przewidziane omawianą ustawą, w odniesieniu do kobiet pełnoletnich (po ukończeniu 18. roku życia)".
Droga do realizacji "planu A", czyli całkowitego zniesienia recept, została więc wyraźnie nakreślona. Wystarczyło wnieść pod obrady Sejmu ten sam projekt ustawy, którą Andrzej Duda zawetował, z pominięciem przepisów, którymi ustawa obejmowała małoletnie pacjentki.
Po wecie z 29 marca Sejm i Senat zebrały się już dwukrotnie. Gdyby poszły ścieżką jasno wskazaną przez Andrzeja Dudę, dziś tabletki EllaOne mogłyby być dostępne bez recept jak syrop na przeziębienie i zestawy plastrów. Brak konieczności uzyskiwania recept dawałby do nich dostęp niczym nieskrępowany. Pigułki te nie były, nie są i raczej nie będą refundowane, nie są przy tym tanie, więc nie byłyby raczej nadużywane.
Nikt by na tym nie stracił - rząd zrealizowałby zapowiedź zniesienia recept, prezydent potwierdziłby swoją słowność (bądź wpadłby w pułapkę własnych deklaracji, gdyby ponownie odmówił swojego podpisu), nie tylko dziewczyny w wieku 15+, ale w zasadzie wszyscy mieliby możliwość nabycia środków antykoncepcji awaryjnej - mielibyśmy do czynienia z sytuacją win-win, a nawet win-win-win, a problem pigułek "dzień po" zostałby ostatecznie rozwiązany.
Zamiast wyjścia prostego i skutecznego, zarówno politycznie jak praktycznie, wojownicza koalicja zaproponowała dość kuriozalny pomysł - zamiast zniesienia recept zaproponowała wprowadzenie nowych, wypisywanych przez farmaceutów. Upięła tę ideę w ramy programu pilotażowego, zignorowała uwagi do rozporządzenia w tej sprawie, zgłaszane i przez samych farmaceutów, i przez lekarzy, i przez Rzecznika Praw Obywatelskich.
Zignorowano też oczywiste zastrzeżenia, wynikające wprost z przywołanych przepisów; opublikowane kilka dni temu rozporządzenie zobowiązuje aptekarzy do zweryfikowania prawa do ubezpieczenia pacjentek w oparciu o art. 50 Prawa farmaceutycznego, który z kolei jasno nakazuje, że w wypadku małoletnich oświadczenie w tej sprawie przedstawiają opiekunowie, czyli najczęściej rodzice.
Zestawienie zapowiedzi min. Leszczyny z osiągniętymi skutkami daje bilans ewidentnie ujemny. Nie zrealizowano deklaracji ustawowego zniesienia recept wg "planu A" ani dostępności antykoncepcji awaryjnej od 1 maja wg opisanego w rozporządzeniu "planu B". Przepisy wchodzą ledwo w życie, ale nikt nie zaczął jeszcze udzielania "usług farmaceutycznych" zmierzających do wystawienia recept na EllaOne w aptekach.
Co więcej, Naczelna Izba Aptekarska jasno stwierdziła, że wg przepisów farmaceuci mogą to robić jedynie wtedy, gdy uzyskają zgodę przedstawiciela ustawowego osoby małoletniej.
Pytanie, czy warto było pakować się w nierozstrzygniętą na razie i wciąż trwającą wojnę ws. wystawiania bez zgody rodziców recept farmaceutycznych dla dziewczyn 15+, zamiast po prostu zlikwidować recepty na warunkach prezydenta i udostępnić dzięki temu EllaOne wszystkim, jest dość naiwne.
Pytanie, dlaczego rząd wybrał to pierwsze, jest ciekawsze, ale dotyczy tylko obszaru polityki. Wybrane rozwiązanie po części odpowiada zaś na wiszące nad wszystkim pytanie, czy w polityce rzeczywiście chodzi o rozwiązywanie problemów, czy tylko o ich wykorzystywanie.
Odpowiedź jest, niestety, przykra.