Po wniesieniu do Sejmu kolejnego projektu ustawy o organizacji i trybie postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym intencje posłów PiS stają się jasne. Jasne stają się też zagrożenia, wynikające z przewidywanego rozwoju wypadków. Łącznie z efektem w postaci wątpliwości, czy przyszły Trybunał nie będzie Konstytucyjny tylko z nazwy, a jego orzeczenia będzie można uznawać za ważne?
Polska jest światowym liderem w dziedzinie ilości i pionierskiego charakteru zmian prawa dotyczącego Trybunału Konstytucyjnego. W ciągu ostatniego roku stan prawny i bezprawny (to jedna z naszych nowinek ustrojowych) zmieniał się tak często, że dziś tylko najtwardsi zawodnicy są w stanie powiedzieć, ile tych zmian było: nowe ustawy, nowelizacje ustaw starych, wyroki uznane i nieopublikowane, uchwały w miejsce ustaw, uchwały ważnie i ważne, ale bezprzedmiotowe, opinie, ekspertyzy, grupy ekspertów, konsultacje, bezobjawowy kompromis (także nasz wynalazek) - dość powiedzieć, że specjaliści, pytani o miniony stan przepisów w sprawie Trybunału nie pytają już tylko o datę, ale i "o której?"
Jak jest?
Nie wchodząc zbyt głęboko w szczegóły (wycieczka tych, którzy chcieli to zrobić zaginęła już w sierpniu, do dziś nie znaleziono nikogo) możemy stan obecny opisać następująco:
Kwestie związane z Trybunałem Konstytucyjnym, które jeszcze rok temu poza samą Konstytucją opisane były w jednej ustawie (jak się okazało - w dużym stopniu niekonstytucyjnej), teraz zawarte będą w czterech ustawach. Oprócz uchwalonej 22 lipca (to potwierdzone sierpniowym wyrokiem TK także w dużym stopniu niekonstytucyjnej, czego rządzący postanowili jednak nie zauważać) ma to być ustawa o statusie sędziów TK (też na pierwszy rzut oka konstytucyjnie wątpliwa, Sejm nad nią pracuje), ustawa o organizacji i trybie postępowania przed TK (wniesiona wczoraj) oraz nieistniejąca jeszcze ale zapowiedziana ustawa "przepisy wprowadzające".
Zależności i sprzeczności
Ostatnia z wymienionych ustaw ma określać datę wejścia w życie dwóch poprzednich ustaw, bo one jej samoistnie nie zawierają - to też niebanalny wkład polskiej demokracji w dzieje legislacji na świecie.
Obowiązuje dziś tylko jedna ustawa o TK, uchwalona 22 lipca i skorygowana sierpniowym wyrokiem Trybunału. Pewnym problemem jest, że Trybunał działa wg niej z uwzględnieniem korekt, a rząd, Sejm i Prezydent korekty nie uznają, utrzymując, że wprowadzający ją wyrok został wydany niezgodnie z Konstytucją. Każdy zatem wyrok TK dla rządzących jest niekonstytucyjny i. Ie jest drukowany. Kolejka czekających na opublikowanie wyroków liczy dziś 7 sztuk, a dołączy do niej każdy kolejny wyrok, jeżeli sytuacja się nie zmieni.
Ustawa o statusie sędziów nie może być uchwalona, bo nie zawiera daty wejścia w życie. To samo z ustawą o trybie postępowania przed TK. Ustawy, która by tę datę określała nie tylko nie ma. Nie ma nawet jej projektu.
Gdyby jednak założyć, że się pojawi, będzie mogło nastąpić opiewane od wczoraj w propagandzie jako zbawcze dla sytuacji "odblokowanie Trybunału", wcześniej skutecznie zablokowanego przez następnie odblokowujących.
Co się stanie?
Jeśli dwie ustawy posłów PiS, które sobie posłowie PiS samodzielnie i po nowatorsku zablokowali nie podając daty ich wejścia w życie, za sprawą trzeciej w życie jednak wejdą - będziemy wreszcie mogli docenić urok rozdźwięku między stanem prawnym a stanem bezprawnym;
W oparciu o zgłoszony wczoraj projekt, który będzie już ustawą, Zgromadzenie Ogólne sędziów, które dziś liczy 12 osób (bo prezes Rzepliński nie przyznaje w nim prawa głosu trójce sędziów, powołanych na zajęte wcześniej miejsca) zacznie liczyć osób 15 - bo projekt nakazuje dopuszczenie do Zgromadzenie wszystkich sędziów, zaprzysiężonych przez Prezydenta.
Tak skonfigurowane Zgromadzenie po zakończeniu kadencji prezesa Andrzeja Rzeplińskiego (odchodzi z Trybunału 19 grudnia) w ciągu miesiąca dokona wyboru nowego prezesa.
Tu drobne ciekawostki - wiceprezes TK prof. Stanisław Biernat (kończący kadencję 26 czerwca) wcale nie zacznie wtedy kierować Trybunałem, bo nowa ustawa nakazuje powierzenie tego zadania komuś, kto po wnikliwszym przyjrzeniu okazuje się wybraną głosami PiS sędzią Julią Przyłębską, tyle że opisaną w projekcie w dość powikłany acz godny sposób. Stawia to pod znakiem zapytania sens istnienia funkcji wiceprezesa TK, ale za to wykrzyknikiem opatruje oczywiste intencje ustawodawcy w tej sprawie - przesież sędzia Biernat nie był wybrany głosami PiS...
Druga ciekawostka - poświęconego wyborowi prezesa posiedzenie Zgromadzenia Ogólnego nie poprowadzi, jak dotychczas, najstarszy z sędziów TK, ale właśnie najmłodszy stażem. Tako rzecze ustawa. I najzupełniej chyba przypadkiem właściwość ta znów wskaże na sędziego, wybranego głosami PiS, prof. Zbigniew Jędrzejewski.
Reasumując, tam, gdzie znaczenie słowa "wiceprezes" staje się niewygodne - dla ustawodawcy istotniejsze staje się doświadczenie sędziowskie Julii Przyłębskiej. A tam, gdzie tradycja związana z wiekiem wskazuje na doświadczenie mec. Rymara (także niewybranego przez PiS) - wartością staje się dla prawodawcy brak trybunalskiego doświadczenia prof. Jędrzejewskiego.
Ot, specyficzne potrzeby naprawcze.
Skutki?
Nie wchodząc głębiej w szczegóły - nie wypuszczając już po odejściu prof. Rzeplińskiego steru rządów w Trybunale, sędziowie powołani w tej kadencji będą mieli powołanego przez Prezydenta szefa (bo nikt nie wątpi, że Andrzej Duda wybierze spośród przedstawionych mu kandydatów kogoś innego) i wystarczająco dużo głosów, żeby wreszcie Trybunał zaczął działać tak, jak oczekuje tego większość Sejmu.
I tu pojawi się problem: siłą rzeczy część wydawanych przez taki Trybunał wyroków będzie podjęta z udziałem trójki sędziów, którym zrazu odmówiono w Trybunale miejsca, a wprowadzonej tam dzięki zmianom prawa. A prawo z natury nie powinno działać wstecz.
Co więcej, spora część sędziów uważa, że orzekanie przez sędziów wprowadzonych do TK w sposób niezgodny z Konstytucją (a tak to określają) - z natury będzie oznaczało wadliwość takich wyroków. Jakie mogą być efektu zderzania na obszarze jednego państwa dwóch systemów prawnych, innego uznawanego przez władze wykonawcze i ustawodawcze, innego przez sądy i samorządy - przewidzieć się nie da. O ile do niedawna rząd, Sejm i Prezydent nie uznawali wyroków TK, uznawanych przez sądy i część samorządów i nie było to dobre, o tyle odwrócenie tej sytuacji i nagłe uznawanie wyroków TK przez Prezydenta, Sejm i rząd a nieuznawanie ich przez sądy i samorządy - trudno uznać za sytuację lepszą.
Co jeszcze więcej - żadne działanie nazywane naprawczym nie zmieni faktu, że w opinii międzynarodowej o żadnej naprawie nie ma mowy. Zarówno w niewiążącej nikogo Komisji Weneckiej, jak w coraz bardziej dla Polski kłopotliwej opinii Komisji Europejskiej. Tej samej, która po trzech miesiącach od przekazania Polsce zaleceń w sprawie TK czyta dziś pewnie list od polskiego rządu, w nader może wolnym przekładzie mówiący "odczepcie się, nasz Trybunał to nasza sprawa".
Samej zmiany proporcji sił w Trybunale, niezależnie od sposobu jej przeprowadzenia, liczby prowadzących do tego ustaw i użytych w nich sztuczek nie jest bowiem naprawą. Naprawą byłoby osiągnięcie stanu, w którym niezależni sędziowie w imieniu obywateli mogą kontrolować działania rządzących, a rządzący muszą to respektować.
Na to się jednak nie zanosi.