Ujawnienie treści nagranej potajemnie rozmowy, w której prezes PiS prowadzi uzgodnienia związane z budową wieżowców w Warszawie, i efekty, jakie to wywołało, skłaniają do poważnego zastanowienia nad tym, co jest dziś w Polsce normalne, a co nie. Oszczędzając niechętnym czytania tekstu do końca, piszę od razu - ja tego nie wiem. Uznajmy, że to test.
Przede wszystkim treść rozmowy znamy z nagrania dokonanego z ukrycia, bez wiedzy nagrywanych. Kiedy publikowano podobne nagrania z udziałem polityków przeciwnego obozu, ich stronnicy nazywali ich ofiarami niecnego procederu.
Dziś jednak to oni tej samej pałki używają do dokładnie tego samego, nie widząc już ani niecności, ani procederu.
Spółka "Srebrna" to głównie ludzie bardzo blisko związani z samym Jarosławem Kaczyńskim - jego przyjaciele i współpracownicy, od sekretarki po kierowców. Prezes PiS nie zasiada we władzach spółki, jego działania prowadzone są jednak ewidentnie w ich imieniu.
Prawo wprost tego nie zabrania, jednak można mieć poważne wątpliwości, czy jest rolą szefa partii rządzącej reprezentowanie w rozmowach biznesowych jednej ze spółek.
Kiedy kandydujący w ub. roku na prezydenta Warszawy Jan Śpiewak stwierdził, że partia PiS buduje wieżowiec i to są azjatyckie standardy, prezes przyznał, że po takim postawieniu sprawy przedsięwzięcie jest rzeczywiście nie do obrony - i projekt został wstrzymany.
Można z tego wnioskować, że gdyby Jan Śpiewak sprawy w kampanii nie poruszył, 190-metrowy, wart prawie 1,5 miliarda budynek byłby już być może budowany.
Niestety skutkiem wstrzymania budowy było jednak to, że pracujący nad projektem Austriak, pan Birgfellner, został na lodzie z dość poważnymi, poniesionymi już wydatkami. W lipcu przyszedł więc do prezesa upomnieć się o pieniądze - i usłyszał: "Sorry, ale potrzebujemy podkładki, żeby wypłacić. Najlepiej byłoby wystąpić z roszczeniem do sądu".
Sama porada wydaje się rzeczowa, choć nie jest jasne, czemu występuje z nią człowiek, który sam o sobie mówi, że nie jest prawnikiem czynnym, tylko byłym.
Prezes dodał przy tym, że do uregulowania zobowiązań spółka potrzebuje podstawy prawnej i jak będzie roszczenie, to chętnie zapłaci. Najlepiej zresztą bez procesu, przez ugodę. Tylko kwit jest potrzebny, że jest zobowiązanie. Bo na razie go nie ma, a bez kwitu wypłacić się nie da. Być może jest to normalne, standardowe rozliczenie projektu biznesowego, który nie wypalił.
Jeśli tak jednak jest, nie wiadomo, dlaczego tak usilnie i wielokrotnie trzeba to w czasie rozmowy podkreślać.
Rozmowę z Austriakiem prowadzi głównie prezes PiS-u, a nie władze "Srebrnej". Wszyscy w kraju już chyba wiedzą, że niezależnie od tego, kto jest we władzach - rządzi prezes. Skoro tak jest w skali całego kraju, to z pewnością jest tak również w biznesie, prowadzonym przez znajomych prezesa. Dlatego Gerald Birgfellner przyszedł rozmawiać właśnie z nim.
Z rozmowy jasno wynika, że kredytu na budowę właściwie "na telefon" może udzielić prezes jednego z banków. Chodzi akurat o bank niedawno "zrepolonizowany", czyli odkupiony od Włochów przez państwo, kierowany przez człowieka bliskiego jednemu z ministrów. To oczywiście z pewnością przypadek.
Jeśli żadne z opisanych powyżej zjawisk nie budzi Waszego zastanowienia czy zaniepokojenia - wypada pogratulować osiągnięcia stanu tak pożądanego przez część tzw. klasy politycznej.
W charakterze wyrazu uznania proponuję kontentowanie się twierdzeniami:
Żadnych przekrętów i płacenia na gębę, prezes na wszystko żąda dokumentu. Porządek w dokumentach to podstawa. Prawo nie zostało złamane.
Prezes nie je ośmiorniczek, tylko pije mineralkę. Nie klnie też jak inni nagrywani z kieszeni.
Prezes wcale nie jest odklejonym od rzeczywistości, niezaradnym starszym panem, tylko zawodnikiem całkiem sprawnie sobie radzącym w biznesie i trudnych negocjacjach.
A jeżeli cokolwiek zawiodło - to najwyżej szumidła na Nowogrodzkiej.