Bronisław Komorowski zapowiedział właśnie skierowanie do Sejmu projektu ustawy, umożliwiającej przechodzenie na emeryturę po 40 latach pracy. Zaprzeczył tym samemu sobie, bo to on podpisał ustawę o podniesieniu wieku emerytalnego z 60 u kobiet i 65 lat u mężczyzn do 67 lat. To jednak nie wszystko; kolejny raz użył sprawowanego urzędu w kampanii wyborczej, którą prowadzi.
Wątpliwości w tej sprawie nie ma. Zapowiedź padła po ewidentnie związanym z kampanią spotkaniu ze związkowcami OPZZ. Dlaczego? Bo nie dalej jak wczoraj podobne spotkanie odbył jego konkurent. Zapowiadając zaś złożenie w Sejmie gotowego już projektu ustawy Bronisław Komorowski występował już nie jako kandydat do urzędu prezydenckiego, ale jako prezydent. Jego konkurent nie dysponuje inicjatywą ustawodawczą, nie ma też zespołu prawników, pracujących nad inicjatywami ustawodawczymi w Kancelarii Prezydenta.
Można rozwodzić się nad sensownością proponowanego rozwiązania. Nie znamy dokładnej treści prezydenckiej propozycji, możemy się opierać wyłącznie na tym, jak sam ją przedstawił. Możliwość przejścia na emeryturę po 40 latach pracy oznaczałaby zatem, że zaczynając pracę w wieku niespełna 20 lat, będzie można zostać emerytem przed 60. Tymczasem nie tak dawno ekonomiści wykazywali, że system emerytalny zawali się, jeśli zostanie utrzymany wiek emerytalny 60/65 lat i że dla zapewnienia jego wypłacalności niezbędne jest podniesienie tego wieku do lat 67.
Wtedy Bronisław Komorowski takie rozwiązanie poparł złożonym na uchwalonej przez Sejm ustawie podpisem. Dziś zapowiedział nawet nie przywrócenie wydłużonego o 2 dla mężczyzn i 7 lat dla kobiet wieku emerytalnego, ale wręcz jego skrócenie, o średnio 7 lat.
Prezydent strzelił też dziś w stopę rządowi i Platformie. W liście do jej członków pisał niedawno, że to "jego konkurent nie wykazuje się elementarną odpowiedzialnością za słowa i obietnice - z łatwością proponuje rozwiązania i deklaracje, których finansowania nie jest w stanie zapewnić". Tymczasem to właśnie PO "dała twarz" niepopularnym zmianom zasad emerytalnych i zaangażowała się w ich realizację. Bez poparcia Platformy sformułowana dziś przez prezydenta propozycja nie ma raczej szans na uchwalenie.
Być może Bronisław Komorowski zdając sobie z tego sprawę opiera się na przewidywaniu, że PO przegra jesienne wybory parlamentarne i jego projekt zrealizuje już rząd kogoś innego. To jednak ani nie wystawia dobrego świadectwa jego lojalności wobec wspierającego go środowiska, ani jego realizmowi. Jeśli bowiem wierzyć ekonomistom - nawet przy wieku emerytalnym 67 lat system ledwo się spina, a każde odstępstwo od niego to bezpośrednie zagrożenie bezpieczeństwa przyszłych emerytów. Dla rządu, tworzonego przez obecną opozycję realizowanie zamierzeń Komorowskiego (jeśli zostanie ponownie wybrany) nie będzie miało sensu; ani politycznego, ani ekonomicznego.
Mówiąc oględnie prezydent złożył obietnicę na razie bez pokrycia i bez wskazania szans na realizację. Bo bez większości w Sejmie ich nie ma. Co więcej, Bronisław Komorowski kolejny raz użył inicjatywy ustawodawczej po przegranej pierwszej turze wyborów, czego nie zrobił dotąd żaden z ubiegających się o reelekcję prezydentów. Nie dlatego, że nie dopuszcza tego prawo, ale dlatego, że to najzwyczajniej nie fair w sytuacji, kiedy konkurent takiej możliwości nie ma.
Trwają wybory. Jesteśmy między ich pierwszą a drugą turą. W tym czasie prezydent zaproponował już przeprowadzenie referendum, zmianę Konstytucji a teraz także istotną korektę dopiero co ustalonego mechanizmu emerytalnego.
Nie służy to ani autorytetowi samego Bronisława Komorowskiego, ani urzędu, który sprawuje, ani - najszerzej - państwa.
To propozycja z kapelusza, kiwającego się na głowie tego państwa.