Kolejny raz sparaliżowała nas cisza wyborcza - tak przynajmniej nam się zdaje. W rzeczywistości jednak sparaliżowało nas tylko nasze wyobrażenie o niej. Mylne i oparte na niewiedzy.

REKLAMA

Od rana mamy spokój. Po telewizorach nie plączą się tabuny kandydatów wydających oświadczenia, promiennie uśmiechnięci wolontariusze nie wtykają ludziom ulotek zachwalających wyprzedaże idei, wartości i transferów socjalnych - fajnie jest.

Jednocześnie jednak zniknęła z życia publicznego aktywność, dotycząca tego, co nie ma żadnego związku z prowadzeniem kampanii. Na wszelki wypadek, bo a nuż ktoś się przyczepi. Problem z tak pojętą ciszą wyborczą to problem niedouczenia i wynikającego z niego tępego strachu. Walka z niedouczeniem polega na edukacji, oto więc ona:

Lekcja pierwsza - ogólnie

Kodeks wyborczy, art. 105. § 1. Agitacją wyborczą jest publiczne nakłanianie lub zachęcanie do głosowania w określony sposób, w tym w szczególności do głosowania na kandydata określonego komitetu wyborczego.

I tyle. Nie mniej, ale i nie więcej.

Cisza wyborcza nie oznacza milczenia w ogóle, oznacza tylko zakaz przekonywania do określonego sposobu głosowania w nadchodzących wyborach.

Nie ma przeszkód uniemożliwiających prowadzenie debaty także na temat wyborów - o ile nie zawiera ona agitacji "na tego głosuj, a na tego nie". Z tego akurat przez niedouczenie mało kto zdaje sobie sprawę.

Co wolno?

Nadal można więc rozmawiać i oceniać kompromitację rzadu przy okazji uchwalania zmienionych zmian Kodeksie Karnym - ani rząd, ani odpowiedzialny za szybko uchwalone i jeszcze szybciej zmienione przepisy minister nie kandydują w wyborach, ich krytyka nie jest więc agitacją, bo nie ma z wyborami do PE związku.

Nadal można dyskutować o pedofilskim kłopocie Kościoła, bo hierarchowie i w ogóle księża także nie kandydują do PE, zresztą Kościół nie bierze przecież udziału w życiu politycznym, prawda?

Nadal można też rozważać zastanawiającą opieszałość prokuratury w badaniu opisanych w filmie "Tylko nie mów nikomu" przypadkach krycia przestępców przez instytucje Kościoła. Po publikacji filmu w Prokuraturze Krajowej powołano do tego specjalny zespół prokuratorów, od premiery filmu minęły wczoraj dwa tygodnie - i jakoś nie słychać nic o zatrzymaniu kogokolwiek, choćby pod zarzutem z art. 240 KK - karalne (do 3 lat) niezawiadomienie o zabronionym czynie m.in. pedofilii.

Nie ma też przeszkód w udowadnianiu kto publicznie kłamie, nadużywa władzy itp. - to oczywiste, o ile mowa o osobach niekandydujących w wyborach, i to nawet jeśli kłamią i nadużywają ewidentnie prowadząc kampanię na rzecz innych.

Lekcja druga - szczegółowo

Do tego dochodzi precyzujący czyny naruszające cisze wyborczą art 107. § 1. W dniu głosowania oraz na 24 godziny przed tym dniem prowadzenie agitacji wyborczej, w tym zwoływanie zgromadzeń, organizowanie pochodów i manifestacji, wygłaszanie przemówień oraz rozpowszechnianie materiałów wyborczych jest zabronione.

Przykładowa wyliczanka tego, czego na pewno nie wolno w ciszy wyborczej robić w oczywisty sposób pomija zdecydowaną wiekszość tego, z czym się stykamy na co dzień: prywatną wymianę zdań czy rozmowy z przyjaciółmi, zarówno bezpośrednie, jak prowadzone przez sieci społecznościowe. Ani to publiczne, ani rozpowszechniające materiały wyborcze - chyba że mamy wśród znajomych wariata. Jeśli tak - współczuję.

Lekcja trzecia - dobitnie

Istotny jest jeszcze art. 498. Kto, w związku z wyborami, w okresie od zakończenia kampanii wyborczej aż do zakończenia głosowania prowadzi agitację wyborczą

- podlega karze grzywny.

Przekładając to na język zrozumiały - naruszenie ciszy wyborczej nie jest przestępstwem, a wykroczeniem, a kara za to wynosi od 20 do 5000 złotych.

Autocenzura

Między tym, czego zakazuje prawo a tym, czego zakazujemy sobie wciszy wyborczej sami jest potężna różnica. Nie wiedząc dokładnie co cisza wyborcza oznacza ograniczamy się sami bez opamiętania. Wychodzą przy tym dość krępujące przypadki: z ramówek zdejmowane są np. cykliczne programy nazywane publicystycznymi, co wyraźnie świadczy o tym, że albo były to programy wprost agitacyjne, albo ich wydawcy nie potrafią zagwarantować, że agitacji w nich nie będzie. Czyli niezupełnie panują nad tym co robią.

Kilka dni temu oglądałem w TV program publicystyczny, w którym dwóch kandydujących do PE dżentelmenów przed przystąpieniem do właściwej rozmowy na tematy bieżące i nie czekając na jakiekolwiek pytanie prowadzącego wygłosiło wstępy, opisujące to, czego dokonają, jeśli zostaną wybrani. Podali przy tym swoje numery na listach wyborczych, a prowadzący rozmowę dziennikarz kiwał przy tym ze zrozumieniem głową nie interweniując. Taka to była publicystyka...

Z wiadomości znikają na wszelki wypadek doniesienia o działaniach osób publicznych, które same nie kandydują, ale ewidentnie angażują się w prowadzenie czyjejś kampanii. To oczywiście niedopuszczalne, ale wywołuje osobliwy zakrętas intelektualny: jeśli opowiemy o tym, jak rzekomo niezaangażowany w kampanię wysoki urzędnik wspiera kandydata swojej partii, to konkurent tego kandydata oskarży nas o agitację. A jeśli tego nie pokażemy - wysoki urzędnik, który przecież kampanii oficjalnie nie prowadzi - zarzuci nam cenzurowanie jego działań jako ważnego urzędnika.

Cisza wyborcza tymczasem jest zjawiskiem prostym do opanowania.

W dwóch lekcjach.

A jeśli ktoś ich nie opanuje - przykrym w trzeciej lekcji.