Pod koniec tygodnia poświęconego smoleńskiej brzozie nie da się już opisać wszystkich zwrotów akcji. Można jednak zebrać kilka faktów, bo wyrywkowe relacje nie dość skrupulatnie wyjaśniają istotę rzeczy. Spróbuję.

REKLAMA

Prof. Chris Cieszewski z pełnym profesjonalizmem przeprowadził dokładne, oparte na obliczeniach badania, wskazujące jako brzozę zupełnie inny element posesji Nikołaja Bodina, niż podawały raporty MAK i komisji Millera oraz Wikipedia. Ich współrzędne zresztą też się różniły, co - wyjąwszy Wikipedię, która nie jest oficjalnym źródłem wiedzy - jest dość kompromitujące. Albo dla MAK, albo dla komisji Millera, albo dla obu tych instytucji.

Problem z wynikami badań prof. Cieszewskiego polega jednak nie na braku dokładności obliczeń, ale na wzorcu, będącym podstawą porównań. Profesor przygotował schemat wzajemnego położenia punktów w przestrzeni w oparciu o zdjęcia wykonane z motolotni, pół roku po wypadku, w październiku 2010. Kto te zdjęcia zrobił - nie wie ani prof. Cieszewski, ani szef parlamentarnego zespołu Antoni Macierewicz.

Schemat z motolotni

Za punkt odniesienia do porównań posłużyła prof. Cieszewskiemu rozpadająca się, jak ją sam określa, "buda" na porośniętej chaszczami i pokrytej stertami śmieci działce Nikołaja Bodina. Profesor zamiennie używa też określenia "trailer", oznaczającego w tym wypadku przyczepę campingową, rzecz przynajmniej w stanie podstawowym - ruchomą, z pewnością niedającą zatem gwarancji bycia stałym elementem krajobrazu.

W oparciu o wymiary i położenie "trailera" profesor stworzył schemat wzajemnego położenia elementów działki, który następnie przykładał do dostępnych na rynku cywilnym zdjęć satelitarnych wybranego skrawka terenu. Następnie porównywał zmiany, jakie na nim zaszły w różnym czasie.

Różnice, wynikające ze skalowania zdjęć, ich różnej rozdzielczości, warunków w jakich satelity je wykonywały, prof. Cieszewski uśrednił. Wniosek, jaki wysnuł - że drzewo stojące w tym samym miejscu jeszcze w styczniu 2010 już 5 kwietnia wyglądało tak samo jak 12 kwietnia, kiedy zrobiono kolejne dostępne na rynku cywilnym zdjęcie, a więc było złamane już przed katastrofą - jest poprawny.

Tyle że jest to wniosek poprawny na poziomie samych obliczeń i porównań, z pominięciem zaś założeń. Tylko zaś roboczym założeniem jest, przypomnijmy, domniemanie, że nieznany autor zdjęć z motolotni w jakiś sposób ich nie spreparował, oraz to, że ów "trailer", stanowiący punkt odniesienia do tworzenia schematu, nakładanego na wcześniej robione zdjęcia, w październiku 2010 stał dokładnie w tym samym miejscu i tak samo jak pół roku wcześniej, w kwietniu 2010.

Przemilczane założenia

Dowodów, że od czasu katastrofy do dnia zrobienia zdjęcia przez nieznanego motolotniarza nic się w terenie nie zmieniło, prof. Cieszewski nie przedstawił. Nikt zresztą tego od niego zapewne nie oczekiwał, podobnie jak ja tego nie oczekuję. Profesor Chris Cieszewski wykonał profesjonalną pracę naukową w oparciu o dostępne dla niego dane. Zrobił to poprawnie, nie unikając uczciwego przedstawienia metody i przyjętych założeń. Wadą każdego zaś audytorium, przed którym wyniki swojej pracy prezentował, było zbywanie milczeniem ewidentnych słabości wnioskowania, opartego na niepewnym założeniu, i uporczywe pomijanie wszelkich zastrzeżeń profesora. Przypomnijmy, że prof. Cieszewski wielokrotnie w czasie wywodów zastrzegał, że pracował na materiałach, których porównywalność, kompatybilność wypracował sam. Prosił też o ewentualne uwagi do swojego wnioskowania.

Stąd mój wniosek tytułowy: prof. Cieszewski zrobił wszystko, co z dostępnymi dowodami mógł w swojej specjalności zrobić. To jednak za mało, by ostatecznie przesądzić, że nie myli się, formułując ostateczny wniosek.

Emocje ponad faktami

Uwagi, dotyczące pracy wykonanej przez prof. Cieszewskiego, na Konferencji Smoleńskiej i posiedzeniu Zespołu Parlamentarnego zastąpił zachwyt nad szokującym wnioskiem, jaki z niej profesor wyprowadził.

Uwagi krytyków zmieszały się w jadowity bełkot szyderczych zestawień z przywołanymi przez innych jako przykłady zjawisk fizycznych parówkami czy puszkami, ew. zarzutami natury polityczno-psychiatrycznej. Bez trudu można w tym było uczestniczyć, a nawet temu przewodzić, nie zadając sobie trudu nie tylko zrozumienia, ale nawet wysłuchania prof. Cieszewskiego. Efektem jest kompletny mętlik w głowie odbiorców tej kakofonii. I przy okazji ignorowanie faktów innych niż te, które akurat są omawiane.

Inne dowody

Warto zatem przypomnieć kilka faktów, przykrytych przez ten chaos.

Po pierwsze - złamanie smoleńskiej brzozy potwierdza dwójka świadków w zeznaniach, jakimi dysponuje prokuratura wojskowa. Po prostu to widzieli. Jednym z nich jest sam Bodin, opisujący to w zeznaniach, publikowanych jako rewelacyjne odkrycie przez... "Gazetę Polską Codziennie", na początku listopada 2010. Skrzydło zahaczyło na wysokości około 7-8 metrów, na skutek uderzenia ułamana część drzewa upadła w kierunku północnym - mówi właściciel działki.

Po drugie - prokuratura tę samą pracę, którą wykonał prof. Cieszewski, zleciła zajmującej się dokładnie tym samym, czym zajmuje się profesor, krakowskiej firmie SmallGIS. Różnica między efektami porównania zdjęć satelitarnych przez SmallGIS i prof. Cieszewskiego jest wyrazista: SmallGIS nie stwierdziła, że brzoza była złamana przed 5 kwietnia 2010, ale też SmallGIS nie nakładała na te zdjęcia szablonu, stworzonego w oparciu o zdjęcia z motolotni, zrobione pół roku później. Bo i po co. I właściwie czemu pół roku później, a nie na przykład dziś, kiedy ten teren zmienił się już ewidentnie?

Po trzecie - prokuratura analizę dostępnych zdjęć satelitarnych zleciła też Agencji Wywiadu Wojskowego. To już zapewne nie żarty, bo rozdzielczość zdjęć, wykonywanych przez satelity wojskowe, a dostępnych dla członków NATO, jest nieporównywalna z tymi, jakie są dostępne na rynku cywilnym. Mówiąc obrazowo - o ile na zdjęciach serwisu GoogleMaps z pewnym trudem, ale jednak można zobaczyć kosze na śmieci przy ulicy, o tyle zdjęcia wojskowe są w stanie pokazać, co do danego kosza wrzucono, z precyzją dostrzeżenia tam pudełka zapałek.

Oczywiście o tej analizie z uwagi na tajność wiemy najmniej. Za jej wniosek można chyba jednak uznać ogólne, oparte m.in. na niej twierdzenie prokuratury - także generalnej - że brzoza została zniszczona w wyniku katastrofy 10 kwietnia, a więc po 5, a przed 12 kwietnia.

Po czwarte - dwa liczące po ponad półtora metra kawały pnia brzozy badane są od sierpnia w Centralnym Laboratorium Kryminalistyki w Warszawie. Badania mechanoskopijne mają wykazać, w jaki sposób drzewo zostało złamane, inne - skąd pochodzą wbite w pień metalowe szczątki. Jeśli okaże się, że z tupolewa, to w zestawieniu ze sposobem złamania będzie można określić, czy złamanie nastąpiło w wyniku działań naturalnych, jak wiatr, napór śniegu etc., czy przez gwałtowne ścięcie, jak to w swoich zeznaniach opisywał Nikołaj Bodin.

Po piąte wreszcie - istnieją przecież i właśnie zostały opublikowane zdjęcia, zrobione po katastrofie, a pokazujące połamaną przez przelatujący kilka metrów nad ziemią samolot nie tylko brzozę, ale i inne drzewa, np. świerk. Jeśli prof. Cieszewski ma rację, to i tak nie zmienia to faktu, że samolot kosił drzewa na swojej drodze.

Zagadki

Nadal nieznane jest niepodlegające wątpliwościom położenie brzozy, na której tupolew stracił część lewego skrzydła. Pozycje, podawane w raporcie MAK, raporcie Millera i przez prof. Cieszewskiego różnią się i nikt nie jest już w stanie udowodnić, gdzie dokładnie stała.

Niewyjaśniona pozostaje sprawa śmieci. Prof. Cieszewski słusznie stwierdza, że jeśli to, co on wziął za brzozę, jest w istocie stertą śmieci w reklamówkach (a tak sugeruje Maciej Lasek), to jak to się stało, że trzy turbiny przelatującego kilka metrów nad nimi odrzutowca nie rozniosły ich na strzępy po całej okolicy?

Jak to możliwe, że sięgający kilkudziesięciu metrów strumień gazów za turbinami pracujących przecież wtedy wg tzw. wersji oficjalnej silników nie zapalił żadnego z drzew czy choćby tych dziwnie nietkniętych śmieci?

Nie znam odpowiedzi na te pytania.

W obecnym zgiełku jednak nawet jeśli ktoś na nie odpowie - łatwo to będzie przeoczyć.

Szkoda.