Ministrowie Banaś, Borys-Szopa, Dworczyk, Piontkowski, Sasin, Witek i Woś z pewnością nie należą do osób znanych z pierwszych stron gazet. Ktokolwiek jednak zastanawia się, czy powoływanie takich osób do rządu na kilka miesięcy przed wyborami jest rozsądne, powinien raczej zadać sobie pytanie – a jakie to ma znaczenie?

REKLAMA

Premier nazwał dziś rekonstrukcję swojego gabinetu "aksamitną". Podkreślił też, że nowi ministrowie wskakują do rozpędzonego już pociągu. To drugie zdanie jest kluczem do zrozumienia pozbawionego sentymentów sposobu działania partii rządzącej.

Chodzi o to, że rzeczywiście rozpędzony pociąg nie zamierza ani zwalniać, ani zmieniać kierunku jazdy - i właśnie dlatego możliwe jest i wskazane zastąpienie w rządzie polityków pierwszoplanowych ludźmi z raczej odleglejszych rzędów.

Odchodzący do europarlamentu ministrowie nie tylko byli znacznie szerzej znanymi postaciami i graczami politycznymi. To oni wyznaczyli też dla resortów którymi kierowali podstawowe kierunki działania, i przeprowadzili w nich najgłębsze zmiany. Ich następcom pozostaje jednak tylko realizowanie tych zamiarów, ewentualnie próby ich korygowania bądź naprawiania błędów. Jak mówią złośliwi - mają pilnować krzeseł i - co ważne - sami też będą pilnowani; działania minister Witek w MSWiA dopilnuje w imieniu jej poprzednika Joachima Brudzińskiego wiceminister Szefernaker, a w imieniu prezesa PiS wiceminister Zieliński, ministra finansów Banasia osobiście będzie nadzorował premier Mateusz Morawiecki itd.

Poza ministerialnymi awansami Michała Dworczyka i Michała Wosia oraz Jacka Sasina na wicepremiera taki układ nie zostawia nowym ministrom pola do realizacji własnych, autorskich pomysłów. Nikt też tego od nich raczej nie oczekuje. Szefowie resortów finansów, rodziny, edukacji narodowej i MSWiA mają jedynie realizować zadania, zlecone im przez mocodawców i poprzedników.

Przecież pociąg jest już rozpędzony...