To, co dzieje się w RCA, jeszcze raz pokazuje dobitnie, czym różni się misjonarz od pracownika, a Kościół od organizacji charytatywnej. Pracownik w sytuacji analogicznej do tej, w jakiej znaleźli się polscy misjonarze, powinien się ewakuować. Misjonarz buduje ze swoimi podopiecznymi zupełnie inny rodzaj relacji, on jest tam nie dla nich a z nimi – komentuje Szymon Hołownia na portalu Stacja7.pl.

REKLAMA

Czy polscy kapucyni mają moralne prawo skorzystać z propozycji polskiego rządu, wyciągnąć europejskie paszporty i uciekać z RCA? Jasne, że mają i nikt przytomny nie może wymagać od nich męczeństwa. Nie zdecydują się jednak pewnie na to, tak jak brat nie zdecyduje się zostawić siostry, gdy im obojgu grozi realne niebezpieczeństwo, z którego on mógłby się jednak uratować.

Rozmawiałem kiedyś z misjonarzem, który znalazł się w podobnej sytuacji w innym kraju Afryki. Przekonywał mnie, że wtedy się nie kalkuluje. Zastanawiać się nad własnymi szansami, nad tym, że przecież gdyby uciekł, to jako ksiądz mógłby jeszcze pomóc później tylu ludziom, może tylko ktoś, kto siedzi przed telewizorem i dla kogo ludzie tam na miejscu są tylko obrazem na ekranie.

Jak by to wyglądało, że się komuś głosi Boga, który kocha do końca, a później samemu przed końcem się ucieka? - pytał retorycznie ów kapłan. Nie wiem, czy ja na taką konsekwencję bym się zdobył, czy zdałbym ten test, tym głębiej chylę czoła przed naszymi w RCA.

W chwilach, gdy uzbrojeni bandyci strzelają do wszystkiego co się rusza, zabijają, palą, gwałcą trudno myśleć o miłości nieprzyjaciół. Nie wiem, w czym mogłaby się ona przejawiać, w tym, że gdy ktoś celuje do ciebie z kałacha, pytasz go: "człowieku, co robisz?!".

Nigdy nie znalazłem się w takiej sytuacji, wiem jednak, co znaczy konfrontacja z niebezpieczeństwem, gdy wiesz, że nie jesteś w Europie, w której zawsze możesz zadzwonić po policję, pogotowie czy straż. Gdy nocą wielki pożar buszu podchodzi pod twój dom, a ty wiesz, że możesz sobie dzwonić do woli, a i tak nikt nie przyjedzie go ugasić. Gdy jedziesz nocą po niebezpiecznej drodze i modlisz się, żeby zza światła, które nagle dostrzegasz, nie poleciały w twoją stronę kule, bo wiesz, że nie uratuje cię żadna policja.

To nie świadomość, że może cię spotkać przemoc jest najgorsza, najgorsze jest poczucie, że jesteś w tym sam, że kompletnie nikt nie ruszy ci na ratunek. I to jest dziś największy dramat polskich misjonarzy.

Relacje na temat RCA na Stacja7.pl

Osobiście nie wierzę, że polski rząd nic w tej sprawie nie robi. Gdyby - nie daj Boże - naszym misjonarzom stała się krzywda, koszt polityczny dla władz, które nie były w stanie zadbać o swoich obywateli (i to takich obywateli, którzy przysparzają Polsce chwały; i to w sytuacji, gdy my też wysłaliśmy do RCA pięćdziesięciu naszych żołnierzy) byłby niszcząco ogromny. Z pewnością trwają jakieś zakulisowe starania, negocjacje z Francuzami, utrudniane przez fakt, że we wszystkim zależymy tam od nich (na miejscu nie ma polskich placówek dyplomatycznych, nie wiem, czy dotarł tam jakiś polski dyplomata - nie sądzę). Pytanie, ile w praktyce mogą też Francuzi i rząd nowej pani prezydent - RCA nawet przez ONZ oficjalnie uznawana jest przecież po tym, co działo się tam w ostatnich latach, za "państwo upadłe", tzn. takie, którego struktury po prostu nie działają.

Sytuację dodatkowo utrudnia fakt, że Polska misja położona jest na kompletnej rubieży, na ostatnich kilometrach trasy ucieczki bandytów z Seleki do Czadu. Nadzieja w wojsku? Wojska UE, które w RCA lądują, mają mandat ONZ, a on zawsze jest bardzo precyzyjnie opisany (i żołnierzom często dużo więcej nie wolno niż wolno). Zresztą - czy w historii świata znany jest konflikt, w którym interwencja międzynarodowa nadeszła o czasie i uchroniła wszystkie jego strony przed tragedią?

Świat międzynarodowej polityki rządzi się czasem nieludzkimi prawami, nie jest mu obca zasada "ofiary muszą być". W tym wypadku politycy z pewnością myślą nie o tym, czy ofiar Seleki będzie sto czy dwieście, ale jak działać, by nie szły w dziesiątki tysięcy oraz by stabilizując RCA, nie zdestabilizować np. jeszcze bardziej sytuacji w Czadzie i w całym regionie (RCA i Czad graniczą przecież z Darfurem). Głęboko wierzę jednak, że ludzie w MSZ mają nie tylko głowy, ale i serca i robią wszystko, by misjonarzom pomóc.

Bo oni nie kalkulują. Dla nich człowiek nie jest pozycją w notesie polityka, jest skarbem, oni w konfrontacji z ludźmi opętanymi złem, robią jedyną rzecz jaką powinien zrobić chrześcijanin - robią dobro.

Co my możemy zrobić? To co robimy: trąbić o tym, gdzie się da. Modlić się. I mieć nadzieję, że ich droga przez piekło szybko się skończy. Że dzięki mobilizacji dobrych ludzi zło nie będzie miało ostatniego słowa, nie tylko w wieczności, już tutaj.

Przeczytaj inne felietony Szymona Hołowni na Stacja7.pl