Książka opowiada o kobietach, które swoją chęć poświęcenia życia Bogu zmierzyły z wymaganiami, jakie postawiła przed nimi struktura zakonna. To zbiór reportaży o byłych siostrach zakonnych - ich wierze, nadziei, miłości i rozpaczy. To książka o wolności i ubezwłasnowolnieniu, o władzy i posłuszeństwie w Kościele.
Do byłych zakonnic nie jest łatwo dotrzeć, jeszcze trudniej namówić je na wspomnienia. Byłe siostry nie chcą opowiadać o blaskach i cieniach pełnego wyrzeczeń życia w zakonie. Marta Abramowicz dotarła do dwudziestu.
Dlaczego było to takie trudne? Te, które odchodzą z zakonu robią to zwykle dyskretnie, a potem znikają bez śladu. Niekiedy usłyszą na pożegnanie, że nie wolno im nic złego powiedzieć na swoją zakonną rodzinę. Te, które zostają o byłych współsiostrach też nie chcą lub nie mogą rozmawiać - w zakonie "byłe" traktuje się jak umarłe (s. 212).
"Nie wolno siostrze też z nikim mówić na temat zgromadzenia. To, co się dzieje za murami klasztoru, tutaj pozostaje" (s. 81).
Próbowałem przypomnieć sobie jakieś głośne odejście zakonnicy, takie opuszczenie klasztoru z trzaśnięciem drzwiami, jakiś coming out siostry zakonnej. Jednak to zwykle odejścia mężczyzn bywają szeroko dyskutowane. Oni też częściej występują w telewizji, publikują książki, udzielają wywiadów na temat swojej starej i nowej drogi życia. Nierzadko rzeczowo i krytycznie piszą o Kościele, jak Tadeusz Bartoś czy Stanisław Obirek.
Z byłymi kapłanami też skontaktować jest się łatwiej. Można próbować choćby przez działające od 1998 roku Stowarzyszenie Żonatych Księży i Ich Rodzin. Z byłymi siostrami jest trudniej. Nie tworzą takiej społeczności, zwykle nie szukają też wsparcia wśród "byłych" sióstr, swój dramat odejścia przeżywają samotnie.
"Zajmij zawsze grzecznie swoje miejsce i spełniaj to, czego od ciebie żądają. Nie korzystaj z okazji, aby pozwalać sobie na to, czego zabrania ci reguła. Oko Boga śledzi cię także tam, gdzie nie sięga oko przełożonej."Pellegrino Ceccarelli, Savoir-vivre siostry zakonnej, Kraków 1985.
Czytając te historie o życiu klasztornym można zadawać sobie pytanie, czy to aby prawdziwy obraz tej szczególnej, różnorodnej i idącej w poprzek oczekiwań współczesnego świata społeczności. Może to portret oszpecony grymasem rozczarowania i zniechęcenia tych, które nie zmieściły się w formule życia zakonnego? Może to odbicie w krzywym zwierciadle? Taki znak czasów, w których powszechny jest brak zrozumienia dla wartości posłuszeństwa, kontemplacji, pokory.
"Ja bym granaty podkładała pod zakony - zaczyna. - Czy coś dobrego stamtąd wyniosłam? Nie. Bardzo ciężko mi było wrócić do życia" (s. 99).
A jednak zebrane w książce opowieści byłych sióstr to jakby jedna historia. Czy były z dużych, czy z małych zgromadzeń, starsze czy młodsze - opowiadały podobnie. Spójność tych historii i powtarzalność motywów daje do myślenia. Mimo wszystko jednak, podczas lektury zamarzyły mi się duże badania, takie w których licznie wzięłyby udział także siostry zakonne, które trwają w stanie zakonnym. Wtedy portret tego środowiska byłby pełniejszy.
"Na ołtarzu posłuszeństwa złożyłam swój największy dar - wolność. Złożyłam go Bogu, ale tak naprawdę przełożonej. Oddałam się w ręce drugiego człowieka. To nie mogło się udać. Ta idea jest zbyt idealna, żeby nie rodziła nadużyć. Bóg tego nie potrzebuje. Ani tego daru, ani tych dyskusji, czy Jezus miał dziurkę tu czy tu, czy są trzy osoby czy cztery. Nie sądzę, żeby ktoś z tych na górze tym się zajmował. Wierzę, że jest coś poza nami. Kościół mnie do tego nie zbliża" (s. 207).
Po lekturze książki Abramowicz sięgnąłem do tekstów kilku rzymskokatolickich dysydentów. Pisali podobnie. Stanisław Obirek o tym, że niejednokrotnie był "świadkiem złego traktowania sióstr zakonnych przez księży", że "duchowni rzadko patrzą na kobietę, jak na kogoś, kto może być równoprawnym współpracownikiem" ("Przed Bogiem"). Tadeusz Bartoś o niebezpieczeństwach fałszywego utożsamiania woli przełożonych z wolą Bożą, co - jak pisał - widoczne jest szczególnie w zakonach, zwłaszcza - niestety - w zakonach żeńskich. W jego książce "Wolność, równość, katolicyzm" znajdziemy refleksję, że "w tego typu formacji w fałszywy sposób utożsamia się wolę przełożonych z wolą Bożą. Nowicjusz, nowicjuszka uczeni są na początku swej zakonnej drogi, że powinni wyrzec się własnej woli i uznać, że wolę Bożą reprezentuje przełożony. To on decyduje, co zakonnica czy zakonnik może robić lub czego robić nie może. O tym, czy może wyjść z klasztoru, decyduje przełożony, czy może coś zjeść ponad przepisany posiłek, to także wymaga zgody przełożonego. W klasztorach żeńskich ten rodzaj pozbawienia się własnej zdolności do decydowania o sobie sięga najdrobniejszych szczegółów życia codziennego" (s. 91-92).
Do czego to prowadzi? Nierzadko do "duchowego i emocjonalnego niewolnictwa", pojawienia się sytuacji, kiedy człowiek prawie w ogóle nie decyduje o sobie. Taka diagnoza Bartosia brzmi niepokojąco, ale bardzo znajomo.
Marta Abramowicz też przywołuje katolickich dysydentów, wśród nich postać "Lutra XX wieku", Eugena Drewermanna i jego książkę "Kler. Psychogram ideału". Drewermann pisał, że duchowni, to od stuleci najsurowsze tabu w Kościele katolickim, ale lektura książki o byłych zakonnicach zdaje się dopowiadać, że to siostry zakonne stanowią najbardziej wyrazisty przykład sprawowania władzy absolutnej Kościoła nad ludźmi. Tabu życia sióstr zakonnych jest jeszcze surowiej chronione.
Aby nie ograniczać się jednak do głosu kościelnych dysydentów warto przeczytać wypowiedzi czynnych zakonników - te zamieściła w swojej książce Marta Abramowicz. Jeden z nich wspomina rekolekcje, które głosił dla sióstr. "Powiedziałem: żyjcie w zgodzie z sumieniem. A one na to, że musiałyby wystąpić, bo pracują z trzema księżmi, którzy traktują je jak szmaty. Więc co z tego, skoro nie mogą nic zmienić?". I dopowiada, "niektórzy wśród nas, księży, mówią wprost, że zakonnice to współczesne niewolnice. Chciałbym, żeby było inaczej."(141)
"Matka [przełożona] traktuje mnie jak swoją własność" (s. 41).
Inny wyjaśnia, że "Sobór Watykański II bardzo głęboko zreformował życie zakonne, ale w Polsce tylko męskie. W zakonach żeńskich zatrzymał się czas. Wszystko, co przed wiekiem zostało zapisane w konstytucjach, jest tak samo ważne i dziś" (143)
"Zakony psują dobrych ludzi, idealistów, którzy chcą czegoś więcej. Jesteś zachęcana, by ślepo wierzyć, nawet jeśli się nie zgadzasz. Czarne jest białe, białe czarne. Masz to przyjąć w imię świętego posłuszeństwa. Ja tak robiłam. To był gwałt na umyśle" (s. 99).
Ale o co chodzi? Na czym polega ta przesada w żeńskich zakonach? Czy chodzi o to, że siostry muszą prosić o zgodę na przeczytanie książki, prosić przełożoną nawet o pieniądze na gumkę do włosów, czy ustalać ile razy będą prały habit?
Zakonnik wyjaśnia, że rzeczywiście siostry bywają zmuszane by wszystko zgłaszać swojej przełożonej. "Po co mówić, że idę do ogrodu? Gdy świeci słońce, to tylko podwinąć rękaw, odsłonić nogi. A im nie wolno. Śmieszne, żenujące, przykre." (180) Inny opowiada o postulantce, którą znał przed wstąpieniem do zakonu, i która po pół roku pobytu tam "była zupełnie zmieniona, totalnie upupiona, wycofana, zalękniona. Spuszczone oczy, skulona." (180)
"Na widok Mistrzyni zaczęło mi braknąć tchu i ściskać w gardle ze strachu" (s. 48).
Zakonnicy mówią, że zakonnice "katują się religijnie", "poświęcają bez umiaru", a "drobiazgi urastają do problemów". Tłumaczą, że one "powołaniem nazywają to, że się zaharowują. A przecież odpoczynek jest wkalkulowany w życie. Potrzebny jest reset, żeby się na chwilę wyłączyć" (180)
"Myślała, że dominikanki to żeńska odmiana dominikanów. Że będzie jak u braci: teologia, filozofia, nauka. Ale nie, siostry mają sprzątać, gotować i ustrajać ołtarz" (s. 16).
Zakonnice żyją we wspólnotach, a jednak mimo to byłe siostry narzekały na samotność.
"Mistrzyni przestrzega: żadnych indywidualnych przyjaźni. Więzi mają być wspólne, bo jesteśmy wspólnotą. Jeśli chcesz w niedzielę pójść na spacer ze współsiostrą, to za każdym razem z inną. Rozmawiaj ze wszystkimi, z żadną częściej, z żadną dłużej. Właśnie tak ma wyglądać siostrzeństwo w Chrystusie" (s.17).
Te zbuntowane twierdzą, że w zakonie nie ma z kim porozmawiać o wątpliwościach , o tym, co się przeżywa. Ze współsiostrami nie wolno, a Mistrzyni nie zawsze potrafi zrozumieć i odpowiednio zareagować. Polecenie "musisz to przemodlić" (s. 20) nie zawsze trafia w sedno problemu.
"Nowicjat: strach, samotność, pustynia. Znów płakałam wbrew posłuszeństwu. Klęska - żyję w wiecznym strachu. Rozmawiałam z Mistrzynią. Powiedziałam jej, że nie czuję się tu kochana, nikt na mnie nie czeka, nie ufa, nie pokłada nadziei we mnie. Oszukano mnie. To sekta: rozbudowany aparat powołaniowy , a potem nic już nikogo nie obchodzisz. Służ, kochaj, pracuj, bądź wydajna. Czy to jest ta czarna noc, o której piszą św. Tereska i św. Faustyna? (s. 31).
Marta Abramowicz stawia w książce ważne pytanie, czy obwinianie o wszystko zakonnic i ich matek przełożonych nie jest jednak uproszczeniem. Przecież funkcjonują one w Kościele, a ich poglądy i działania są w historii tego kościoła mocno zakorzenione. Wylicza, że ojcowie Kościoła mówili, że kobieta jest komnatą diabła, a święty Tomasz głosił, że jest mniej rozumna niż mężczyzna i powinna mu być podległa. To w końcu mężczyźni - papieże, biskupi i księża decydowali, że kobieta w klasztorze powinna się tylko modlić, sprzątać i gotować (choć nie wszędzie tak dziś jest).
Za Drewermannem pisze, że przełożone zakonne robią tylko to, czego od nich oczekuje Kościół. I są przekonane, że postępują słusznie. "Nie należy sprowadzać tego, co dzieje się w zakonach, do faktu, że niektórzy zawodzą, przeorysza błądzi, a zarządzanie zakonem jest oparte na archaicznych metodach. Nie chodzi o indywidualne błędy, lecz o nieludzkość utrwalonego od stuleci systemu konsekwentnego niszczenia jednostki na wszystkich płaszczyznach egzystencji, uznanego za nietykalny przy użyciu najróżniejszych świątobliwych frazesów." (200).
"Trzeba zacząć od rozmowy o tym, co się dzieje. Nie wybielajmy zgromadzeń. Nawet święci upominali zakony" (s. 115).
Zatem przełożone to także ofiary bezdusznego systemu. "Mistrzynie i Matki Generalne nie są złymi macochami, które gnębią swoje córki, one wierzą, że prowadzą je ku doskonałości. Że robią to, czego oczekuje od nich Chrystus. Że takie zadanie wyznaczył im Kościół. Zakonnica ma być cicha i pokorna jak Maryja."(131)
"Raz na obiad była czernina. Wiesz, co to jest? Zupa z kaczej krwi. Nie mogłam przełknąć. Koleżanka też. Ale wszyscy jedli, bo Patrycja patrzyła. Wzięłam pierwszą łyżkę i poczułam, że zaraz zwymiotuję. A Patrycja stanęła nade mną: - Masz zjeść! Zamknęłam oczy i zjadłam. - To teraz będzie dokładka! Wtedy pomyślałam: Chrystus by tak nie zrobił. To jest na złość. Zapaliła mi się lampka. Coś było nie w porządku" (s. 64).
Książka pozwala czytelnikowi nieco zagłębić się w paradoks stosunku Kościoła rzymskokatolickiego do kobiet i odpowiedzieć na pytania, które wielu sobie stawia. Na przykład, dlaczego w Kościele mówiącym o godności kobiet i wielbiącym Maryję, matkę Jezusa; w kraju, gdzie Matka Boska nierzadko wliczana jest do Trójcy Świętej; w Kościele, którego syn zawołał Totus Tuus (Cały Twój) i pobożność maryjną uczynił charakterystycznym rysem swojego pontyfikatu; Dlaczego w tym Kościele kobiety są często sprowadzane tylko do roli gospodyń, kucharek i sprzątaczek - wycieraczek Pana Boga, jak mówiła w opublikowanym w 1997 roku wywiadzie "Bóg nie chce, żebyśmy były wycieraczkami" s. Celestyna Giertych? Dlaczego bywają lekceważone i gorzej traktowane niż mężczyźni? Dlaczego w Kościele brak jest kobiecego głosu?
Nie wszędzie zakonnice żyją tak jak w Polsce. Wiele zakonów żeńskich na Zachodzie zreformowało się po Soborze Watykańskim II (1962-1965) i zgodnie z soborowym aggiornamento (z włoskiego uwspółcześnienie) dostosowały się do współczesności. Niektóre nawet włączyły do walki o równouprawnienie płci, przestrzeganie praw człowiek, działalności na rzecz praw mniejszości seksualnych. Wiele portretów takich zakonnic - katolickich feministek przeczytamy w wydanej w ubiegłym roku książce Zuzanny Radzik "Kościół kobiet".
Jak takie "uwspółcześnione" zakonnice wyglądają? Normalnie. Marta Abramowicz opowiada o swoim spotkaniu z mistrzynią postulatu takiego zgromadzenia. "Umawiamy się w kawiarni. Rozglądam się, ale nie ma żadnej zakonnicy. Uśmiecha się do mnie za to jakaś pani ze stolika w rogu. Ładnie ubrana, wszystko dopasowane, eleganckie, delikatne. Beżowe spodnie, błękitna bluzka, apaszka. Odgarnia długie włosy, nie są niczym spięte." Okazuje się, że zakonnica może też tak wyglądać. Dlaczego nie nosi habitu? Tłumaczy, że habit stanowi skuteczną barierę, która oddziela i dystansuje zakonnicę od innych ludzi. Konstytucje jej zakonu nakazują zakonnicom nosić strój stosowny do danej epoki. Zatem mogą to być też spodnie. Siostra w rozmowie tej podkreśla, że "życie zakonne musi opierać się na wolności. Przymus się nie sprawdzi, skończy się wielkim wybuchem. To droga dla ludzi dojrzałych albo takich, którzy pragną się nimi stać" (158).
Czasem brakuje mi Boga, który mógłby w prosty sposób nadać sens mojej egzystencji. Brakuje mi Boga, który zachwyca, zadziwia... Boga, który się odsłania, który pozwala się usłyszeć i doświadczyć. Boga, który jest zaprzeczeniem ludzkiego o Nim wyobrażenia. Który jest, w którym można się zanurzyć i znaleźć ukojenie. Brakuje mi mojego Boga. Chcę, żeby był w ludzkiej bezsilności, opuszczeniu, samotności, lęku, niezrozumieniu, w chwili uniesienia, radości żalu, smutku, śmierci" (s. 208).
***
Marta Abramowicz, 2016, Zakonnice odchodzą po cichu, Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej.
***
Oglądam tę niewielką, skromną, ale starannie wydaną książkę. Zastanawiam się, czy spodobałaby się profesorowi Czesławowi Erberowi, zmarłemu 16 lutego tego roku charyzmatycznemu kieleckiemu bibliofilowi i bibliologowi (1929 - 2016). Wspominam, gdy lata temu podzieliliśmy zachwyt nad polskim wydaniem "Epifanii" łotewskiego poety i pisarza Imantsa Ziedonisa (1933 - 2013).
"Lekki dotyk przemijania. Silny go nie zauważy.
Lekki dotyk przemijania. Rozmowa stokrotek przez telefon. Rumianek tak na nią spojrzał! A pokrzywa opowiada, jak się obejrzał za nią łopian.
Lekki dotyk przemijania, w nocy osypują się płatki kwiatów. Niby niechcący, niby po jednym płatku. Niedostrzegalnie. Nikt wam nie powie, że tak jest na pewno. Gdy upadnie pierwszy kwiatek, róża potrafi to ukryć. Rozłoży tak pozostałe, że braku jednego nikt nie zauważy. Drugiego utraconego płatka też pan nie dostrzeże."
"Miłość jest zawsze szczęśliwa, obojętnie, gdzie trwa: w różach czy w popiele".
Imants Ziedonis, 1986, Epifanie, tłum. Irena Opielińska, Warszawa: Czytelnik.