"Mieszkańcy obwodu biełgorodzkiego nagle poczuli strach i uświadomili sobie, że wojsko ich nie broni. A jedno z oficjalnych, często przytaczanych uzasadnień agresji przeciwko Ukrainie jest takie, że Rosja broni ludzi. Jak to mówił Putin musieliśmy obronić naród Donbasu. No i proszę jak oni bronią? W ogóle nie bronią. Nagle zwykli ludzie są po prostu pozostawieni sami sobie, nawet jeśli jest to tylko kilka godzin. Ale takie kilka godzin strachu może rzeczywiście powodować zmianę postaw i zachowań politycznych" - mówił w rozmowie 7 pytań o 7.07 prof. Włodzimierz Marciniak, sowietolog i były ambasador RP w Rosji.

REKLAMA

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Prof. Włodzimierz Marciniak gościem rozmowy 7 pytań o 7:07

Gość RMF FM odniósł się do sytuacji, jaka na początku tego tygodnia rozegrała się w obwodzie biełgorodzkim. Ugrupowania określające się jako Rosyjski Korpus Ochotniczy i Legion Wolność Rosji oświadczyły, że przekroczyły granicę i "wyzwalają" spod panowania władz rosyjskich miejscowości przygraniczne. Czy ta sytuacja może zagrozić pozycji Putina? "W sensie militarnym ta operacja nie miała wielkiego znaczenia. Z informacji, które w tej chwili można analizować wynika, że ta grupa weszła na głębokość kilku kilometrów" - mówił prof. Marciniak. "Operacji wojskowej towarzyszyła zmasowana operacja informacyjna, np. atakujący posłużyli się wieloma kanałami na Telegramie, które rozpowszechniały wezwania do opuszczania przez mieszkańców rejonów do których ci ludzie weszli i zdaje się, że wywołali coś w rodzaju paniki" - wyjaśniał.

Zdaniem byłego ambasadora Polski w Rosji sytuacja była o tyle niepewna, że "w pobliżu miejsca w którym oni przekroczyli granicę, w odległości ok. 17 kilometrów jest centralny, strategiczny skład broni jądrowej": "Zarządzono jego ewakuację. I sam fakt, że to się znajdowało 17 kilometrów od granicy, nieochraniane, powoduje, że trochę ciarki przechodzą po plecach" - dodał gość RMF FM.

O tym, że sytuacja dla Kremla mogła być niekomfortowa mogą świadczyć jeszcze inne rzeczy: "Rosyjskie media w ogóle nie informują, kto dokonał tego wtargnięcia, tego rajdu na terytorium Rosji. Informacja o tym, że to rosyjscy nacjonaliści ukazywały się w komunikatach agencji Tass (Rosyjska Agencja Informacyjna TASS - przypis red.), ale w ogóle są niedostępne w telewizji, w mediach społecznościowych. Czyli to jest kłopotliwa informacja. Kreml nie wie co z tym zrobić. I to jest politycznie nowa sytuacja. To znaczy, że rosyjscy nacjonaliści wystąpili w sposób otwarty przeciwko reżimowi Putina. A to jest nowy typ zagrożenia, niż dotychczasowa opozycja, która generalnie była liberalna i prodemokratyczna - wyjaśniał prof. Marciniak.

Były ambasador RP w Rosji wątpi jednak, by te działania przyniosły większy efekt. "Czy były skuteczne? Obawiam się, że niekoniecznie. Dlaczego? To wynika z faktu, że generalna diagnoza społeczeństwa rosyjskiego jest taka, że jest to społeczeństwo bardzo zatomizowane. W związku z tym ludzie reagują tylko na to, co ich bezpośrednio dotyczy, a to bezpośrednio dotyczy ludzi obwodu biełgorodzkiego, który jest obszarem depresyjnym, prowincjonalnym, marginalnym i obawiam się, że większość Rosjan usłyszała tylko, że coś, gdzieś tam się stało" - mówił prof. Marciniak. I zdaniem gościa RMF FM może to spowodować tylko utwardzenie postaw: "Że zgodnie z obowiązującym schematem: na nas napadli, to jest kolejne potwierdzenie, że my się bronimy, nasza sprawa jest słuszna, bo to nas atakują, nas nienawidzą. To może wejście w takie koryto, i w związku z tym to niekoniecznie będzie powodować zagrożenie polityczne dla Putina" - dodał gość RMF FM.

Gość RMF FM był również pytany o ostatni głośny wywiad Jewgienija Prigożina, właściciela najemniczej Grupy Wagnera. Udzielił on ostatnio wywiadu w którym w mocnych słowach skrytykował rosyjskie władze wojskowe. Zdaniem profesora "Prigożyn od roku w sposób bezkarny atakuje, więc musi mieć jakieś przykrycie": "Jedyną osobą, która może mu dać parasol ochrony jest naczelny dowódca" - stwierdził gość RMF FM.