To tragedia, która spotkała kulturę filmową i cały świat sztuki – tak śmierć reżyserów Ingmara Bergmana i Michelangelo Antonioniego komentuje Janusz Wróblewski, krytyk filmowy tygodnika „Polityka”.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Robert Kalinowski: Ten koniec lipca 2007 r. przejdzie do historii jako takie symboliczne pożegnanie mistrzów kina XX wieku. Wczoraj odszedł Ingmar Bergman. Dzisiaj otrzymaliśmy informację o śmierci Antonioniego.
Janusz Wróblewski: To jest rzeczywiście jakiś dramat, tragedia, która spotkała kulturę filmową i cały świat sztuki, bo to były dwa najwybitniejsze nazwiska w historii kina. Antonioni, Bergman i jeszcze być może Fellini – to była ta trójca twórców kina europejskiego i światowego, która wyznaczała kanon historii kina przez dziesiątki lat. Oczywiście zarówno Bergman jak i Antonioni nie tworzyli już od wielu lat. Bergman sam zrezygnował 25 lat z aktywności filmowej; Antonioni z powodu choroby – paraliżu – nie był w stanie robić filmów, choć próbował za pomocą Wima Wendersa. Jego ostatni film „Po tamtej stronie chmur” sprzed 12 lat powstał właśnie dzięki pomocy reżyserskiej Wima Wendersa. Antonioni mu dyktował, jak ten film ma wyglądać.
Robert Kalinowski: Co tak naprawdę było istotą epoki kina Antonioniego, Bergmana, Felliniego?
Janusz Wróblewski: To była przede wszystkim rewolucja języka, języka filmu. To była rewolucja polegająca na tym, że ci najwięksi reżyserzy wzięli sprawy w swoje ręce i zaczęli opowiadać o tym, co widzą na świecie, co sami przeżywają w sposób absolutnie indywidualny, niepodporządkowany kinu gatunkowemu, komercyjnemu, standardowemu. Próbowali wykrzesać z kina własny język. Kino poszerzało swoje umiejętności jako medium.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio