Papież musi być człowiekiem, który będzie łączył Kościół i sprawi, że wszyscy kardynałowie bez żadnego wewnętrznego sprzeciwu ugną przed nim kolano i powiedzą „Ojcze, pobłogosław” - mówi Janusz Poniewierski, publicysta „Tygodnika Powszechnego”.
Tomasz Skory: Drzwi Kaplicy Sykstyńskiej, gdzie kardynałowie dokonują wyboru nowego papieża zostały wczoraj zatrzaśnięte. Pan, znając sylwetki kardynałów, historię Kościoła, myśli, że długo będziemy czekać na biały dym?
Janusz Poniewierski: Nie mam pojęcia. Konklawe może trwać dwa dni, a może trwać i dwa tygodnie.
Tomasz Skory: Ale do tego, by trwał dwa dni potrzebny jest wyrazisty kandydat, za takiego uchodził do wczoraj kardynał Joseph Ratzinger.
Janusz Poniewierski: Wyrazisty, ale i taki, który nie wywołuje zdecydowanego sprzeciwu części kardynałów. Proszę pamiętać, że kardynałom zależy przede wszystkim na dobru Kościoła, na tym by nowy papież łączył, a nie dzielił. Nie może być tak, że część katolików na świecie nazajutrz po konklawe powie: to nie jest mój papież.
Tomasz Skory: A o Ratzingerze można by tak powiedzieć? O człowieku, który wygłosił wczoraj bardzo ostrą, skrajną jak na hierarchę homilię, wskazując na świat tonący w grzechu, wzywający do obrony fundamentów wiary.
Janusz Poniewierski: Kardynałowi Ratzingerowi wszyscy doprawiliśmy gębę. On sam się do tego przyczynił, pełniąc odpowiedzialną funkcję, trudną – strażnika ortodoksji – Prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Gdyby nie pełnił tej funkcji, byłyby postrzegany jako człowiek bardzo otwarty. Gdyby go dziś czy jutro wybrano, byłby bardzo dobrym papieżem, który uwolniłby się od tego krępującego gorsetu strażnika. Kto wie, być może stałby się prorokiem, jednak dla części kardynałów jest on bardzo trudny do przyjęcia.
Tomasz Skory: Prócz Ratzingera jest jeszcze kilku innych kandydatów, powiedziałbym tradycyjnych, bo pochodzących z Włoch, ale też szereg postaci spoza Europy. Który z nich ma największe szanse?
Janusz Poniewierski: Jest takie powiedzenie włoskie, że kto wchodzi na konklawe jako papież, wychodzi z niego jako kardynał. Nie zamierzam wróżyć z fusów, bo pamiętam konklawe w 1978 roku, kiedy było dwóch bardzo wyraźnych, dobrze określonych kandydatów na papieża.
Tomasz Skory: Tylko nie było konsensusu.
Janusz Poniewierski: Nie było i wtedy pojawił się Karol Wojtyła i tym razem może być podobnie.
Tomasz Skory: Kto zatem mógłby być tym – sięgając do języka sportowego – czarnym koniem?
Janusz Poniewierski: Wielkość, geniusz, nieprzewidywalność konklawe polega m.in. na tym, że dwaj kardynałowie mają tę samą czy podobną liczbę głosów i nagle któryś z elektorów wpada na jakiś niesłychany, absurdalny – wydawałoby się na pierwszy rzut oka – pomysł i wpisuje na swojej karcie nazwisko człowieka, który nikomu nie przychodził do tej pory do głowy. Kardynałowie, słysząc to nazwisko, myślą sobie – no tak, może to rzeczywiście ten? Tak zdaje się było z Karolem Wojtyłą. Teraz może być podobnie. Naprawdę nie wiemy, kto jest tym czarnym koniem. Myślę, że wynik tego konklawe może nas wszystkich bardzo zaskoczyć.
Tomasz Skory: Bardzo zaskoczyć kandydatem – papieżem już wtedy – spoza grona faworytów, dziś wymienianych? Proszę wymienić nazwisko, którego nie znamy.
Janusz Poniewierski: W tej chwili myślimy w kategoriach człowieka, który jest niezwykle wyrazisty, wybitny, znający języki, świetnie wykształcony. Ale papież nie musi być taki – musi być człowiekiem, który będzie łączył Kościół i sprawi, że wszyscy kardynałowie bez żadnego wewnętrznego sprzeciwu ugną przed nim kolano i powiedzą „Ojcze, pobłogosław”.
Tomasz Skory: Dziękuję bardzo za rozmowę.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio