"Wydaje mi się, że Piotrek Małachowski jeszcze pokona Roberta Hartinga. Może na igrzyskach w Rio de Janeiro. Dziś rzucał ładnie, ale trochę zabrakło" - mówi w rozmowie z RMF FM Bernard Jabłoński. To pierwszy trener wicemistrza świata, który jeszcze w szkole podstawowej w Bieżuniu zapoznawał go z tajnikami rzutu dyskiem.
Jakby pan ocenił dzisiejszy konkurs? Harting chyba był za mocny?
Myślę, że zawiodła taktyka pierwszego rzutu. On liczył, że już w pierwszej próbie rozstrzygnie rywalizację. Nie udało się. Widać było, że jeszcze był trochę zdenerwowany. Jednak rozgrzewka wszystkiego nie załatwi. Ten dysk nie leciał jeszcze tak jak powinien. Później Niemiec przerzucał Piotrka i chyba gdzieś jeszcze w jego psychice siedzi to, że Harting jest nie do ogrania. W wąskim finale był już pobudzony. Bardzo ładnie rzucał, ale trochę zabrakło.
Srebro to jednak wielki sukces.
Piotr to wspaniały dyskobol. On i Harting tak naprawdę są porównywalni. Na sukces w rzucie dyskiem składa się wiele elementów. Warunki, forma dnia i widać, że Niemcowi dziś to wszystko się lepiej się ułożyło. Wydaje mi się, że Piotrek jeszcze go pokona. Może w Rio de Janeiro. Pewnie i na kolejne igrzyska pojedzie idąc drogą swojego mentora i weterana Virgiliusa Alekny.
A jak wyglądały początki Piotra Małachowskiego z dyskiem?
On miał wtedy 14-15 lat, ale już wiedział do czego zmierza. Sam mnie wyciągał na treningi. Prosił mnie, żebym dawał mu dysk do domu, choć nie bardzo chciałem, bo to jednak niebezpieczne. Potem pojechaliśmy na pierwsze zawody. Tam wypatrzył go Witek Suski i powiedział mi: "Bernard musimy zrobić wszystko, że on trafił do Ciechanowa" i później trenował już pod okiem tego trenera.
Dlaczego podsunął pan swojemu uczniowi właśnie dysk, a nie na przykład młot czy oszczep?
Ja jestem absolwentem warszawskiej AWF. Tam za dużo o dysku się nie uczyłem, choć mieliśmy zajęcia z olimpijczykiem z Tokio Edmundem Piątkowskim, ale od zawsze lubiłem tą dyscyplinę. Najpierw próbowałem uczyć syna, a potem Piotra, który mojego syna szybko zaczął przerzucać. Był bardziej systematyczny. U nas w domu dysk był zawsze. Ja sam w szkole średniej brałem udział w zawodach i zdarzało mi się nawet wygrywać.
Czy do dziś kibicuje pan Małachowskiemu?
Oczywiście. Już po mistrzostwach w Kingston na Jamajce liczyłem na to, że będzie się rozwijał, że będzie wielki. Trudno też nie kibicować Piotrowi, skoro jest ojcem chrzestnym mojego wnuka. Mieszkamy w małej miejscowości, gdzie wszyscy się znają. Piotrkowi nie było lekko. Sporo rozmawialiśmy, kiedy przyjeżdżał do Bieżunia z Ciechanowa. Takie wsparcie było mu wtedy potrzebne. No a dziś można być dumnym, że doczekaliśmy się takiego wspaniałego zawodnika.