Tytuł, przyznaję jest uproszczeniem, ale treść będzie poważna. W Warszawie od ponad 20 lat polskie władze nie mogą i nie potrafią poradzić sobie z tzw. rosyjskimi nieruchomościami. Dawne budynki handlowego przedstawicielstwa ZSRR straszą na ulicy Sobieskiego i nie tylko. Od kolejnych ministrów spraw zagranicznych słyszymy, że negocjacje z Moskwą trwają, ale nie dzieje się nic...
Szwedzi sprawę załatwili, jednym cięciem, sądowego skalpela i nikt w Polsce tego nie zauważył.
Ad rem... w połowie września szwedzcy komornicy zlicytowali budynek dawnego przedstawicielstwa handlowego ZSRR w Sztokholmie. Rosjanie omal nie pękli z wściekłości. Na Placu Smoleńskim, gdzie znajduje się centrala rosyjskiego MSZ, grzały się faksy i telefony, pojawiały się kolejne oświadczenia, że zostały naruszone dobre obyczaje, a potem "niespodziewanie" rosyjscy śledczy wkroczyli do biur Ikei w Moskwie, bo okazało się, że sprawa wyjaśniona 20 lat temu wcale wyjaśniona nie jest. Jednak nic więcej się nie stało, uciekło powietrze z balonu...
Budynek należący do Rosji zlicytowano za 1,4 miliona euro na rzecz niemieckiego biznesmena, który udowodnił w sądzie, że działając w latach 90. ubiegłego już wieku w Sankt Petersburgu został po prostu przez skorumpowany urzędniczy rosyjski aparat oszukany i stracił wówczas 5 milionów euro.
Los biznesmena powinien nam być obojętny, chodzi bowiem o nieruchomości, które prawem kaduka Rosja ma w Warszawie, nie płaci za nie podatków i oddać nie chce. Otóż nasi "spece" z MSZ powinni zapoznać się z orzeczeniem Sądu Najwyższego Szwecji z 2011 roku.
To orzeczenie ma kluczowe znaczenie, szwedzki sąd orzekł, że budynek dawnego przedstawicielstwa handlowego ZSRR nie jest objęty immunitetem dyplomatycznym i nie jest częścią ambasady. Czyli można wobec nieruchomości zgłaszać roszczenia.
Czemuż więc w Polsce ma być inaczej?