Poseł Robert Biedroń, który został Sprawozdawcą Rady Europy ds. osób LGBT – cokolwiek to ma oznaczać – ogłosił, że jedzie do Władimira Putina. Będzie to jego pierwsza zagraniczna podróż.
Nie śmiem dawać rad postępowemu posłowi, ale stara zasada dyplomatyczna mówi: "ogłaszaj wizytę, gdy umówisz się z gospodarzem". Deklarując publicznie, jak to uświadomi prezydenta Rosji, poseł naraża się na pośmiewisko i przyjęcie w kremlowskim przedpokoju przez niewiele znaczącego urzędnika administracji kremlowskiej.
Nie takiej rangi sprawozdawcy, przedstawiciele i delegaci przeróżnych międzynarodowych ciał chcieliby spotkać się z rosyjskim prezydentem. Wiszenie u kremlowskich klamek wcale im w tym nie pomaga.
Chyba, że posłowi chodzi tylko o przyjazd do Moskwy, obejrzenie Kremla z Placu Czerwonego, zorganizowanie szumnej konferencji prasowej i zareklamowanie siebie jako bojownika postępu. To pewnie mu się uda - dzięki pieniądzom podatników z Europy. Jednak Władimir Putin jako stary czekista odporny jest na prowokacje, nawet tęczowe. Przekonali się o tym ostatnio i to boleśnie ekolodzy z Greenpeace.