„Spotykamy się z sytuacją dużego napięcia, ponieważ ten kryzys trwa już kilka tygodni. Zarówno migranci, jak i okoliczni mieszkańcy, to osoby, o które musimy się teraz szczególnie zatroszczyć” – mówiła w Popołudniowej rozmowie w RMF FM Dominika Chylewska, kierowniczka działu komunikacji Caritas Polska. Jak dodała Caritas współpracuje z organizacjami, które działają na miejscu, a także z mieszkańcami, którzy chcą pomagać ludziom, którzy utknęli przy polsko-białoruskiej granicy. Tak powstały „namioty nadziei” – służą, jako zaplecze do pomocy.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Dominika Chylewska mówiła o inicjatywie Caritasu "namioty nadziei". W namiotach znajdują się artykuły, które mogą przydać się zziębniętej, zmęczonej osobie: sucha żywność, woda, ubrania, ogrzewacze. Jak wspomniała, te namioty są swoistym zapleczem dla tych, którzy chcą pomagać cudzoziemcom, którzy utknęli przy granicy polsko-białoruskiej.
Chylewska relacjonowała także, że Caritas współpracuje z organizacjami, które są na miejscu - każdy kto chce pomóc, ale nie ma zaplecza, może się zgłosić.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Chylewska na antenie RMF FM wspomniała, że pomocy potrzebują nie tylko cudzoziemcy przy wschodniej granicy, ale także tamtejsi mieszkańcy. Mieszkańcy, to osoby, które są często bardzo wierzące, związane ze swoimi parafiami - tam się z nimi spotykamy - i mają świadomość tego, że trzeba pomóc, ale równocześnie te osoby widzą w telewizji, to co dzieje się zaledwie kilometr od ich miejsca zamieszkania i się boją. Staramy się reagować na potrzeby okolicznych mieszkańców. Jeżeli potrzebują wsparcia, to im go udzielamy - mówiła.
Rozmawiałam dzisiaj z kobietą, która powiedziała mi, jak wyjeżdża rowerem do lasu i spotyka ludzi, którzy są w bardzo trudnych warunkach - czasem wyziębieni tak mocno, że już nawet nie chcą się ukrywać, tylko chcą po prostu trafić do szpitala, chcą, żeby ktoś się nimi zaopiekował. I ci ludzie, którzy decydują się na pomoc, bardzo często robią to z potrzeby serca, ale też z bycia blisko tego wszystkiego, co się dzieje - mówiła Dominika Chylewska w internetowej części Popołudniowej rozmowy w RMF FM.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Kierowniczka działu komunikacji Caritas Polska mówiła też, że część mieszkańców pogranicza polsko-białoruskiego jest przytłoczona panującą tam sytuacją. Są ludzie, którzy są tak przestraszeni, że po prostu nie wychodzą z domu. Słyszymy o ludziach, którzy wręcz chcą się pakować i wyjeżdżać. Brat Cordian (zastępca dyrektora Caritas - red.) wrócił kiedyś do nas z taką myślą, że dzieci pytają, czy rozpoczyna się trzecia wojna światowa. To nie jest tak, że wszyscy chcą szturmem ruszyć na pomoc.
Tomasz Terlikowski: Jest pani w pobliżu granicy. Słyszeliśmy, że zbliża się arktyczne powietrze, czyli będzie gorzej - także na granicy. Jak wygląda w tej chwili sytuacja, z którą wy się spotykacie na granicy?
Dominika Chylewska: Spotykamy się z sytuacją na pewno dużego napięcia, ponieważ ten kryzys trwa już od wielu tygodni i jednym z etapów odpowiedzi na ten Krzyś jest właśnie obecność na miejscu. Widzimy, że zarówno mieszkańcy, jak i służby, jak i migranci, uchodźcy, to są wszystko te grupy, o które należy się w tym momencie bardzo zatroszczyć.
Jak się troszczycie? Co robicie z nimi? Z każdą z tych grup pojedynczo, bo rozumiem, że trafiacie do wszystkich?
Tak. Przynajmniej staramy się w ten sposób działać. Na granicy powstały w ostatnim tygodniu "namioty nadziei". To jest projekt, który zakłada, że w miejscowościach przygranicznych stają namioty wyposażone w to wszystko, co może przydać się, kiedy spotykamy osobę potrzebującą. To jest przede wszystkim sucha żywność, woda, koce termiczne, ogrzewacze do rąk, ubrania. Wszystko to, co pozwala komuś przeżyć, kiedy ktoś jest wychłodzony albo wyziębnięty.
Te namioty znajdują się w Białowieży, czyli Jeszce w pasie nadgranicznym i w drugiej miejscowości, już poza pasem granicznym. Prawdopodobieństwo, że migranci dojdą do miasta i tam dojdą do tego namiotu jest minimalne.
Tak. Jest minimalne, a wręcz można powiedzieć, że na pewno ci migranci się tutaj nie pojawią, bo wiemy, że są zazwyczaj w lasach. Natomiast jest wiele organizacji, również my, które współpracują i dostarczają te rzeczy tak, aby one finalnie mogły do migrantów i uchodźców trafić. To znaczy skontaktowaliśmy się ze wszystkimi na miejscu, również z lokalną społecznością - tak jest np. w Białowieży - która decyduje się na to, by pomagać na własną rękę. Ci ludzie spotykają migrantów w lasach, chcą dostarczać im rzeczy i potrzebują zaplecza. I takim zapleczem jesteśmy.
Rozumiem, że to jest tak, że przychodzą do was ludzie, którzy mówią: szukam, spotkałem, znalazłem, potrzebuję tego i tego i wy im to dajecie?
Tak. Dzwoni do nas organizacja, która mówi: potrzebujemy kaloszy i rękawiczek - to jest przykład z zżętego tygodnia - czy możemy was poprosić o to, aby to dostarczyć? I my w ten sposób reagujemy. Natomiast "namioty nadziei" to jest też obecność brata Cordiana Szwrca, zastępcy detektora Caritas Polska w parafiach przygranicznych. Tam od wielu tygodni trwa kryzys i on dotyka przede wszystkim lokalną społeczność. Spotkania z mieszkańcami, które odbywają się codziennie, wspólne msze, modlitwa, ale też po prostu rozmowa i rozeznanie potrzeb - to wszystko dzieje się dlatego, żeby odpowiedzieć na potrzeby tych ludzi, którzy się z kryzysem mierzą. Jedni reagują w ten sposób, że potrzebują zaplecza właśnie w postaci "namiotów nadziei", a inni po prostu - to są często też osoby starsze - potrzebują od nas wsparcia, przede wszystkim takiego mentalnego, duchowego.
Rozumiem, że są przerażeni po prostu? Zaniepokojeni tym co się dzieje? Tym wojskiem, tymi obrazami, które widza także w mediach z granicy i chcą jakiegoś poprowadzenia duchowego, także psychologicznego.
Mieszkańcy tutaj to są osoby, które z jednej strony są często ludźmi bardzo wierzącymi, skupionymi wokół parafii, to z nimi się spotykamy, więc mają świadomość, jak ważna jest pomoc. Ale z drugiej strony przez kilka ostatnich tygodni oglądają w telewizji albo we wszystkich mediach, można już powiedzieć, że nawet światowych, to, co dzieje się na naszej granicy. A dzieje się to często kilometr od ich miejsca zamieszkania. I właśnie dlatego, szczególnie jeśli są to osoby starsze, to są często osoby, które boją się tego, co się dzieje i ten lęk jest zupełnie naturalny. Kościół od zawsze był miejscem, w którym można było znaleźć jakiś spokój, jakąś ostoję, w którym można było znaleźć schronienie, gdy działy się rzeczy trudne i chcielibyśmy, żeby tak też było teraz.
I co im mówicie? Co mówicie takim osobom? Ten lęk jest, jak sama pani powiedziała, zrozumiały. Z drugiej strony to, co wy robicie, jest pomocą tym, których oni się mogą lękać, mogą się bać.
I próbujemy powiedzieć, że to się da pogodzić, to znaczy, że można jednocześnie rozumieć ten lęk, a z drugiej strony pomagać. Rozmawiamy, staramy się mówić o tym kryzysie migracyjnym jako o czymś, co jest pewien sposób rzeczą, na którą trzeba nauczyć się odpowiadać. Staramy się też reagować na te potrzeby, które mieszkańcy wyrażają. Jeżeli ktoś jest przestraszony i czuje, że jemu jest coś potrzebne, to my również chcemy tej pomocy dostarczać.
I trzecia grupa, o której pani powiedziała, to przejdźmy teraz do Straży Granicznej, terytorialsów, wojska i policji, bo tę grupę też pani wymieniła. Jak im Caritas może pomóc? Oni powinni być zaopatrzeni we wszystko, wszystko powinni mieć i po prostu ruszać do pracy.
Tak, to jest przede wszystkim współpraca z ośrodkami. Część z tych ośrodków jest prowadzona przez Straż Graniczną i w ostatnich tygodniach liczba osób, które się w tych ośrodkach znajdują, kiedy trafiają do Polski, wzrosła trzykrotnie. Nowe środki są również otwierane w tej odpowiedzi. A my staramy się realizować transporty do ośrodków, wspierając takimi rzeczami jak artykuły higieniczne, woda, żywność.
Ale to jest nadal, jak rozumiem, pomoc migrantom, którzy już trafili do tych ośrodków. A pani powiedziała, że pomagacie również Straży Granicznej. Przychodzą do was, do "namiotów nadziei" np. funkcjonariusze, terytorialsi, strażnicy graniczni, ktokolwiek, żeby zobaczyć, co się tam dzieje?
Tak, to są osoby, które kontaktują się z nami głównie telefonicznie. Może nie przychodzą tu fizycznie do namiotów, ale są z nami w kontakcie. Jeżeli są jakieś potrzeby w ośrodkach, to te potrzeby są realizowane. I to jest ta główna pomoc. Natomiast to, co obserwujemy tu na miejscu, to jest też wspieranie wojska i Straży Granicznej przez mieszkańców. To są bardzo często osoby, które są rodzinami, mieszkają tu, w tych terenach już od dawna i po prostu potrzebują jakiegoś wsparcia, to mieszkańcy na nie odpowiadają.
Powiedziała pani, że też miejscowi mieszkańcy pomagają, czasami wyszukują wręcz ludzi w lasach, czy spotykają ich. A wy się zetknęliście już z migrantami bezpośrednio? Rozumiem, że może niekoniecznie w namiotach, ale w czasie swojej pracy, dojeżdżając z pomocą?
Zetknęliśmy się w jednym z ośrodków. To już były osoby, które trafiły do tego ośrodka po tym, jak znajdowały się na granicy. Usłyszeliśmy kilka historii. Natomiast my jesteśmy raczej miejscem, które zapewnia zaplecze do pomocy, a nie bezpośrednio spotyka tych ludzi.
A jakie to były historie? Bo oczywiście jesteśmy skonfrontowani z przerażającymi obrazami, nie ma co ukrywać, z przemocą, z agresją, w dużej mierze prowadzoną przez stosunkowo młodych mężczyzn. A z jakimi ludźmi wyście się zetknęli w tych ośrodkach?
Spotkałam kobietę, która uciekła z Afganistanu, była kobietą w ciąży, miała pięcioletniego syna, miała też męża i trafili do ośrodka właśnie w Polsce. I opowiadała swoją historię tego, jak zdecydowała się latem uciec z kraju. Myślę, że wszyscy pamiętamy, co działo się latem właśnie w tamtym kraju. Spotkaliśmy też ludzi z Iraku, którzy zdecydowali się przylecieć tutaj. Zapłacili za to bardzo duże pieniądze i zostali też wprowadzeni w błąd. To są te historie, które znam, można powiedzieć z pierwszej ręki.