"Nie sądzę, by istniały przesłanki do tego, by powstało ugrupowanie, które byłoby w stu procentach dziełem pana (Szymona) Hołowni. Natomiast absolutnie wyobrażam sobie sytuację, w której dochodzi do głębokich przetasowań wśród opozycji, zwłaszcza liberalnej opozycji, a ktoś, kto osiągnął dobry wynik w wyborach prezydenckich (…), odgrywa w nich podmiotową rolę" - mówił w Popołudniowej rozmowie w RMF FM politolog prof. Rafał Chwedoruk. W internetowej części rozmowy ocenił również, że "sam fakt startu Hołowni jest niekorzystny dla PO".
"Niezależnie od tego, jak bardzo (Szymon Hołownia) zapewniałby o przywiązaniu do Kościoła, to i tak przez większość opinii publicznej będzie identyfikowany jako kandydat odległy od PiS-u, a bliski przede wszystkim liberalnej, dysponującej poparciem nader wszystko wśród wielkomiejskiej klasy średniej, PO" - wyjaśnił politolog.
Równocześnie pokusił się o prognozę wyniku sobotnich prawyborów prezydenckich w Platformie.
"Małgorzata Kidawa-Błońska zwycięży, a prezydent (Poznania Jacek) Jaśkowiak wyjdzie (z prawyborów) lekko wzmocniony jako ten, który stawił czoła elitom. (...) Myślę, że proporcje: 3-4 do 1 będą takimi, które podzielą te kandydatury" - ocenił.
Pytany na antenie RMF FM o potencjalnego kandydata Lewicy w wyborach prezydenckich, Chwedoruk skomentował krótko: "Stwierdzenie, że nikt nie chce wystartować, ma pewien sens, bo ten kandydat pewnie nie odegra decydującej roli".
W odniesieniu natomiast do Roberta Biedronia i jego ew. startu w wyścigu prezydenckim politolog stwierdził, że lider Wiosny "podejmowałby olbrzymie ryzyko". "Jego porażka w tych wyborach byłaby być może końcem jego kariery politycznej - takiej, w której mógłby decydować o tym, kim będzie" - ocenił.
Z kolei na pytanie Marcina Zaborskiego o największe zagrożenia dla obecnego prezydenta w drodze po reelekcję Rafał Chwedoruk stwierdził wprost: "Scenariusz demobilizacji (wyborców) jest jedynym, który dla Andrzeja Dudy może być scenariuszem alarmowym".
W internetowej części rozmowy politolog odniósł się również do zbliżających się wyborów nowego przewodniczącego Platformy Obywatelskiej.
Jak zaznaczył: zadanie, jakie stoi przed Grzegorzem Schetyną, to pokazać, że jest zdolny być kimś więcej niż tylko liderem partii nr 2.
Równocześnie jednak Rafał Chwedoruk podkreślił, że "Platforma powinna najpierw rozstrzygnąć kwestię własnej strategii, zastanowić się, co trzeba zmienić, a potem dyskutować o personaliach".
Marcin Zaborski, RMF FM: Hołownia 2020 to jest krótkoterminowy projekt na wybory prezydenckie, czy może jednak zawodnik długodystansowy, szykujący się na wybory parlamentarne w kolejnym rozdaniu?
Prof. Rafał Chwedoruk: Oczywiście zdarzały się takie przypadki w polskiej polityce po 1989 roku, kiedy powszechne wybory prezydenckie stawały się kanwą tworzenia nowych ugrupowań politycznych, czy przynajmniej daleko idącej transformacji.
Tak powstawała Platforma Obywatelska między innymi.
Na kanwie Andrzeja Olechowskiego i jego dobrego wyniku w 2000 roku, natomiast warto zauważyć, że w XXI. wieku sytuacja jest już jednak dużo bardziej złożona. Dobry wynik Andrzeja Leppera niegdyś nie przyczynił się jednak do tego, by stworzył on trwałą formację polityczną. Analogicznie stało się z Pawłem Kukizem, niewątpliwie bohaterem poprzedniej elekcji prezydenckiej. Nie sądzę też, by i w tym wypadku istniały przesłanki do tego, że powstało by ugrupowanie, które byłoby w 100 procentach dziełem Pana Hołowni, natomiast absolutnie wyobrażam sobie taką sytuację, w której dochodzi do głębokich przetasowań wśród opozycji zwłaszcza liberalnej, a ktoś, kto osiągnął dobry wynik w wyborach prezydenckich, dobry w sensie zauważalnego statystycznie, odgrywa w nim podmiotową rolę.
No dobrze, ale ci, którzy sprzyjają Szymonowi Hołowni mówią tak: skoro Zuzanna Czaputowa mogła wygrać wybory prezydenckie na Słowacji, a Wołodymyr Zełenski na Ukrainie, to dlaczego nie miałoby się udać to Szymonowi Hołowni w Polsce?
Analogie z Ukrainą są bardzo niebezpieczne. Możemy narzekać na obecnie rządzących Polską, poprzednio rządzących Polską i na całą naszą transformację, ale znalezienie symetrii z sytuacją Ukrainy jest absolutnie nieuprawnione. Trudno powiedzieć byśmy byli na pograniczu stania się państwem upadłym, byśmy byli uwikłani w konflikty zbrojne i w desperacji byśmy szukali kogoś na pozór spoza świata polityki.
Zostawmy Ukrainę - spójrzmy na Słowację.
Bardzo lubię analogie ze Słowacj, ale tam liberalna i liberalno-konserwatywna opozycja była pogrążona w strukturalnym, nieporównywalnym z Polską kryzysie. Od lat między tę opozycję. a lewicową partię Smer Roberta Fico i teraz premiera Pellegriniego wdarł się powiedziałbym cały tabun ugrupowań klasyfikowanych z reguły jako prawicowo-populistyczne, od Słowackiej Partii Narodowej, niegdyś rzeczywiście nacjonalistycznej, dziś raczej konserwatywnej, po ugrupowanie pana Kotleby, które powszechnie jest oskarżane o faszyzm. Polski system partyjny absolutnie tak nie wygląda. Opozycyjne podmioty, myślę tu o Platformie Obywatelskiej, Sojuszu Lewicy Demokratycznej i koalicjantach, oraz o Polskim Stronnictwem Ludowym, nie są pogrążone w jakiś strukturalnych kryzysach.
Na polskie podwórko patrząc: SLD, Wiosna i Razem nie ogłaszają jeszcze razem jakiego kandydata wystawią w wyborach prezydenckich. Przed jakim dylematem stoi dzisiaj lewica przed tymi wyborami?
Jest to dylemat, który określiłbym mianem równoległego do dylematów lewicy światowej, która waha się pomiędzy ewolucją w stronę czegoś co nazywa się progresywnego neoliberalizmem, jak to nazwała amerykańska filozof Nancy Fraser, to znaczy skoncentrowanie się głównie na agendzie ekologicznej, kulturowej, odchodząc od dawnej takiej wspólnotowej, socjalnej lewicowości i walki o państwo dobrobytu.
Ale szukając tego kandydata, to jest taki dylemat, że tak trudno wybrać jedną osobę z tak wielu dobrych kandydatów, czy po prostu może żaden z kandydatów tak naprawdę nie chce w tych wyborach wystartować?
Oczywiście, że to szczere stwierdzenie pana redaktora o tym, że nikt nie chce wystartować, ma pewien sens, bo ten kandydat pewnie nie odegra decydującej roli.
A jeszcze niedawno Robert Biedroń był w zasadzie gotowy wystartować. Dzisiaj jakby go nie było.
Został trochę zweryfikowany, zresztą podejmował olbrzymie ryzyko. Jego porażka w tych wyborach byłaby być może końcem w ogóle kariery politycznej, takiej, w której mógłby on decydować o tym kim będzie.
Kiedy ruszał z Wiosną, to chyba jednak zakładał inny scenariusz niż to, co się ma za chwilę wydarzyć na lewicowej stronie sceny politycznej.
To nie ulega najmniejszej wątpliwości. Jeden człon alternatywy polega na tym, żeby iść w tym kierunku, w którym zrobiono krok, to znaczy poprzez doszlusowanie do stabilnych w miarę struktur SLD mniejszych podmiotów, pozyskano setki tysięcy wyborców w wielkich miastach; młodych, liberalnych przede wszystkim w warstwie światopoglądowej, niekoniecznie szczególnie wrażliwych na tradycyjne hasła lewicy związane z równością społeczną w wymiarze ekonomicznym. To oznaczałoby zaciętą rywalizację przede wszystkim z Platformą Obywatelską. I tu lewica zapewne mogłaby jeszcze wydzierać jakieś segmenty wyborców liberalnego elektoratu. Per saldo wzmacniałoby to Prawo i Sprawiedliwość. Drugim członem alternatywy byłaby próba powrotu do pewnej lewicowości, bardziej skoncentrowanej na kwestiach ekonomicznych, na tych, którzy przestrzennie mają dalej i przez to są pokrzywdzeni w obecnym porządku społecznym w Polsce, do osób w starszym i średnim wieku, mniej zamożnych, którzy wahają się, czy głosować w ogóle. Czasami głosują na PiS nie mając w wielu wypadkach prawicowych poglądów. Trudno sobie wyobrazić oczywiście jednorazowy napływ tysięcy takich wyborców, ale przedstawienie się im, jako byt, który konkuruje z PiS-em. Zapewne tu wynik wyborczy byłby słabszy, natomiast byłaby to próba rywalizacji o wyborcę z PiS-em.
A co jest największym zagrożeniem dla PiS-u i dla prezydenta Andrzeja Dudy w drodze po reelekcji. Gdzie są te największe wyboje na tej drodze, o które można się potknąć?
To ja udam się na Słowację z powrotem. Otóż przed panią Czaputową, poprzednim prezydentem był pan Kiszka. Moment w którym został prezydentem, był bardzo nietypowy. Wybory wygrała partia Smer Roberta Fico, dostała grubo ponad 40 proc. głosów i samodzielną większość, co się rzadko w Europie zdarza. Więc Robert Fico, który zrealizował wiele popularnych reform w krótkim czasie, akceptowanych przez większość Słowaków, chciał zostać prezydentem. Jego partia miała strukturę poparcia bardzo podobną do PIS-u, a więc raczej mieszkańcy wsi, biedniejszych regionów, małych miejscowości lekko konserwatywni ze środkowej Słowacji i najbiedniejszego wschodu tego kraju.
I dlaczego mu się nie udało?
Wygrał bez problemu pierwszą turę. Dlatego, że jego wyborcy, często mniej zainteresowani polityką byli zdemobilizowani. Nie stawili się przy urnach w drugiej turze wyborów, natomiast skoncentrowani wokół Bratysławy, która jest absolutną enklawą w stosunku do reszty Słowacji, zamożną, młodszą demograficznie i tak dalej, gremialnie, niezależnie od wszystkich podziałów, stawili się i zagłosowali na pana Kiszkę, więc ten scenariusz demobilizacji jest jedynym, który dla Andrzeja Dudy może być scenariuszem alarmowym.
Króciutko: batalia o sądy będzie mobilizowała, czy demobilizowała wyborców Andrzeja Dudy?
Myślę że ona nie ma tak naprawdę większego znaczenia w mobilizowaniu i demobilizowaniu kogokolwiek prócz tych, którzy a priori podzielają racje któreś ze stron sporu. Dla tych, którzy mogliby zmienić zdanie, jest to często spór bardzo nieczytelny. Sądzę, że dopiero za kilka lat Prawo i Sprawiedliwość stanie przed nowym wyzwaniem, w związku z reformą sądownictwa, to znaczy przed koniecznością odpowiedzi na pytanie, czy te reformy, zmiany i tak dalej, przyniosły efekty nie stricte polityczne, tylko efekty w codziennym funkcjonowaniu sądów, skróceniu czasu trwania spraw, oczekiwaniu na ich rozpoczęcie, transparentności i tak dalej. Natomiast na to jeszcze, jak sądzę, jest w świadomości społecznej za wcześnie.