"Według mnie całe te zanieczyszczenia to jakieś lewackie piep***nie" - napisał do mnie jeden z kolegów dziennikarzy, z którym wdałem się w dyskusję na temat smogu. W mediach społecznościowych spotkałem się z teoriami, że mówienie o zanieczyszczeniach to złośliwa niemiecka propaganda. Z kolei pracownik jednej z krakowskich myjni aut stwierdził, że i tak będzie palił w piecu paździerzem. "Przez tyle lat przecież nie było problemu smogu, co nie?" Na nic więc wysiłki samorządowców, władz państwa czy bardzo zaangażowanych społeczników, jeśli w głowach ludzi nadal będzie pokutować tego typu myślenie.
Środowe popołudnie. Pyłomierze Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Krakowie pokazują, że w powietrzu jest od 280 do prawie 400 mikrogramów pyłu zawieszonego na metr sześcienny. Dopuszczalny poziom to zaledwie 50. Interaktywna mapa Krakowa z zaznaczonymi pyłomierzami niezależnej firmy, przypomina drzewo z dojrzałymi wiśniami, bo ciemnobordowe kółeczka pokazują, że poziom zanieczyszczeń sięga zenitu. Na zewnątrz mgła. Z Kopca Kościuszki ledwo widać miasto. W Krakowie trzeci dzień z rzędu jeździmy za darmo komunikacją. W Alejach rosną "pyłolubne" rośliny. I co? I nic!
Bo gdy przejeżdża się w pobliżu domów jednorodzinnych (czy to w Krakowie, czy w ościennych miejscowościach) z kominów bardzo często wydobywa się gęsty dym. Niemożliwym jest zbadać zawartość pyłu i szkodliwych substancji "na oko", ale można wysnuć bardzo prosty wniosek - jeśli aut na ulicach jest mniej; jeśli zakłady przemysłowe nie zgłaszają awarii; na zewnątrz jest grubo poniżej zera, to te zanieczyszczenia muszą się skądś brać!
Skąd? Z typowego myślenia, że mój jeden komin nic nie zmieni. Jedna butelka plastikowa w piecu? A daj spokój! Trochę śmieci? Przecież nikt się nie dowie!
Tylko, że syfem wydobywającym się z tego komina, oddycha Twoje dziecko! Tylko, że plastik, z którego wyprodukowano wspomnianą butelkę, w jakiejś postaci trafi do Twoich płuc, a później do krwi i każdej komórki Twojego ciała. O tych śmieciach też pewnie nikt się nie dowie. Dowiesz się Ty za kilka lat, słysząc smutną diagnozę od pana w białym kitlu.
Rozumiem, że od razu pół Krakowa, Wieliczki, Skawiny czy Skały nie wymieni pieców. Rozumiem, że nie każdego na to stać. Po to jednak są urzędowe dotacje, a zdrowie jest (przynajmniej według mnie) dużo cenniejsze i warte zainwestowania pewnej kwoty. Natomiast chwila refleksji nad piecem, z plastikowymi pojemnikami w dłoni, barwionym papierem, mokrymi drewnianymi wiórami czy mułem węglowym - nie kosztuje nic. I to od Ciebie zależy to, czy wrzucisz to do środka, a potem zadowolony z własnej zaradności otworzysz okno i z dumą zaczerpniesz "świeżego" powietrza.
Inną sprawą są wielkie zakłady przemysłowe, które (nie na co dzień, tak jak domowe piece) przyczyniają się do trucia nas i naszych rodzin. Pieniądze, które mogłyby być przeznaczone na inwestycje ekologiczne, są wydawane na inwestycje wizerunkowe. To tak jakby okleić komin zielonymi naklejkami i powiedzieć - tak, jesteśmy ekologiczni!
Na koniec prześmiewczo, ale w punkt.