2 września zastanawiałem się na blogu nad najbliższą sportową przyszłością. Wrzesień miał dać nam odpowiedź na wiele ważnych pytań. Miesiąc się skończył i już wiemy - to był wrzesień pełen rozczarowań.

REKLAMA

Zobacz również:
Zacznę od dyscypliny, której poświęciłem we wrześniu sporo czasu, czyli od siatkówki. Pastwić się nie będę, bo nikomu nie trzeba przypominać, że polsko-duńskie mistrzostwa Europy zakończyły się dla nas klapą, jakiej nie było od lat. Wygraliśmy tylko z przeciętniakami - Turcją i Słowacją. To dla naszej męskiej reprezentacji wynik poniżej oczekiwań.

Panie spisały się nie lepiej. 11. miejsce w Europie i to 10 lat po tym, jak zdobyliśmy mistrzostwo Starego Kontynentu, to kolejny smutny moment września. Tym milej oglądało się w Gdyni mecz "Złotek" Andrzeja Niemczyka z kadrą Piotra Makowskiego. Wspomnień czar, bo teraźniejszość żeńskiej siatkówki daleka jest od ideału.

Wiele dobrego nie da się też powiedzieć o występie koszykarzy w Słowenii. Najlepsza drużyna od lat i dwie wieże Gortat-Lampe miały dać nam sporo radości. Skończyło się na jednym zwycięstwie i kilku kompromitujących występach.

Do grona przegranych dołączyli też tenisiści, choć tu sytuacja skomplikowała się jeszcze przed meczem Pucharu Davisa z Australią z powodu kontuzji Jerzego Janowicza. Michał Przysiężny i Łukasz Kubot nie poradzili sobie z Lleytonem Hewittem i Bernardem Tomiciem. Kibice na Torwarze mogli oklaskiwać tylko zwycięstwo debla Mariusz Fyrstenberg-Marcin Matkowski.

Na koniec jeszcze piłkarska kadra, która jakimś cudem zachowała matematyczne szanse na awans na mundial. Wrzesień jednak w wykonaniu kadry Fornalika też rozczarował. Najpierw zremisowaliśmy 1:1 z Czarnogórą, choć wydawało się, że rywali mamy na widelcu. A kilka dni później pokonaliśmy co prawda San Marino, ale i tak za kilka lat będziemy pamiętać nie polskie bramki, ale gola obrońcy San Marino Alessandro Della Valle, który... co tu dużo mówić, troszeczkę nas upokorzył.

Sporo było tych porażek - na szczęście zima za pasem, więc może humory poprawią nam skoczkowie narciarscy i Justyna Kowalczyk. A może jednak piłkarze dokonają cudu i już w październiku doczekamy się zwycięskiej euforii? Trudno w to uwierzyć, ale wierzącym nie odmawiajmy nadziei.