To dla mnie zupełnie wyjątkowe wydarzenie. Chyba żadne inne wybory, które nie mają bezpośredniego wpływu (nawet pośredni jest niewielki) na nasze życie, nie budzą tak wielkich emocji w społeczeństwie i nie są tak szeroko komentowane.
Zastanawiam się nawet, czy gdyby wprowadzono otwarte ogólnopolskie wybory na fotel prezesa PZPN czy też selekcjonera, frekwencja nie byłaby wyższa niż w przypadku wyborów na przykład parlamentarnych albo samorządowych. Wyobrażacie sobie Smudę walczącego w debacie telewizyjnej z Waldemarem Fornalikiem albo zbierającego podpisy od przechodniów Zbigniewa Bońka? Byłoby ciekawie...
Wszyscy jesteśmy kibicami, wszyscy jesteśmy selekcjonerami, wszyscy znamy się na piłce, podobnie jak na niuansach skoków narciarskich, ale czy naprawdę wierzymy, że nowy prezes i nowy zarząd odmienią polską piłkę? Ja w to jednak troszkę wątpię. Oczywiście zmiana wizerunkowa związku jest możliwa, ale czy w razie porażki kadry albo sędziowskiego błędu w Ekstraklasie kibice zaśpiewają coś innego niż "J.... PZPN"? To się moim zdaniem szybko nie zmieni, nawet z prezesem-reformatorem.
Na zmiany w polskiej piłce potrzebujemy ładnych kilku lat. Zapału rodziców, młodych trenerów, uczciwych sędziów, pasjonatów. Jedna kadencja związku wiele nie zmieni. Szczególnie, że rozliczanie prezesa i związku zacznie się już w momencie, kiedy (odpukać!!) nasza reprezentacja nie awansuje na mundial, kluby znów polegną w pucharach, a pseudokibice urządzą gdzieś sobie Bydgoszcz-bis.