„Transport, głupcze” – tak, parafrazując byłego prezydenta USA Billa Clintona, można by w skrócie opisać logistyczne wyzwanie, z jakim trzeba zmierzyć się na igrzyskach olimpijskich. Bo oprócz godzin spędzonych na sportowych arenach długie godziny spędza się także w autobusach.
Przez 14 dni od przekroczenia japońskiej granicy dziennikarze nie mogą korzystać z publicznego transportu. Jedyną opcją przemieszczania się pomiędzy hotelami, sportowymi arenami czy głównym centrum medialnym pozostają linie autobusowe przygotowane przez organizatora igrzysk. Rozkład jazdy staje się zatem niemal tak samo ważny jak rozkład sportowych wydarzeń dnia. Ta machina dopiero się rozkręci, ale już dziś stałem w kolejce, by załapać się na autobus. Może się zdarzyć, że miejsca zabraknie i trzeba będzie czekać 5, 10, 20 minut - w zależności od tego, gdzie chce się dotrzeć. To wszystko może rozsypać misternie przygotowany plan dnia i niespecjalnie mamy na to wpływ. Ktoś powie: "można pojechać wcześniejszym". I to jest prawda, ale wcześniej jesteśmy gdzieś indziej, bo dzieje się coś innego. W końcu na igrzyskach w jednej chwili rozgrywanych będzie nawet kilkanaście konkurencji.
Sercem systemu komunikacji jest punkt przesiadkowy. To tu dotrzemy z hotelu i tu możemy się przesiąść, jadąc na dowolną olimpijską arenę. Mam nadzieję, że nie doczekamy się ulewnego deszczu, bo czekać trzeba pod gołym niebem, co także w ostrym słońcu nie jest zbyt sympatyczne. Ale nie ma co narzekać, bo to rzeczywistość wielu z nas korzystających ze zbiorowego transportu.
Na razie postanowiłem odwiedzić MCP - Main Press Center, czyli główne centrum prasowe. Zlokalizowane w międzynarodowym centrum wystawienniczym Tokyo Big Sight. To tu można załatwić wszystkie sprawy związane z funkcjonowaniem mediów. Tu znajdziemy także przestrzeń do pracy czy wsparcie techniczne - przydatne choćby fotografom. Tu także organizowane są liczne konferencje prasowe. Dziś między innymi z przedstawicielami reprezentacji Australii.
Przed wejściem trzeba przejść kontrolę wnoszonego bagażu i przejść przez bramki jak przy odprawie na lotnisku. Kwestie bezpieczeństwa uzupełniają kwestie związane z pandemią jak choćby obowiązek użycia środka dezynfekcyjnego do dłoni.
Na razie to miejsce jest jeszcze dość spokojne. Także w autobusach nie ma jeszcze tłoku (przynajmniej nie we wszystkich), ale to szybko się zmieni. Od soboty, gdy machina igrzysk ruszy na sto procent, przemieszczanie się będzie jednym z kluczowych czynników w dziennikarskiej pracy. Niekiedy generuje to więcej stresu niż przyglądanie się sportowym wyczynom, ale to sport pozostaje numerem jeden. Choć kwestie transportu będą spędzać tu wszystkim sen z powiek.
PS. Jeżeli zastanawiacie się, jakim cudem opowiadam o tym wszystkim, choć wczoraj pisałem o trzydniowej kwarantannie, spieszę z wyjaśnieniami. Wczoraj dostałem informację, że mogę się poruszać po niektórych miejscach, zatem korzystam, bo bezczynne siedzenie w hotelowym pokoju byłoby niezwykle frustrujące.