103. edycja Tour de France za nami. Po raz trzeci w karierze, a drugi z rzędu wygrał Brytyjczyk Chris Froome. Wyścig właściwie bez historii. Przez trzy tygodnie wydarzenia w peletonie kontrolowała grupa Sky, która perfekcyjnie pomagała swojemu liderowi.
Oczywiście Chris Froome już przed wyścigiem był faworytem numer jeden do zwycięstwa, ale chyba wszyscy liczyli na to, że rywale będą na niego naciskać, będą atakować. Że coś się będzie działo. Jednak najlepszym podsumowaniem wyścigu jest postawa Kolumbijczyka Nairo Quintany, który jako jeden z faworytów wyścigu jak cień jechał za Froomem i niespecjalnie był w stanie go zaatakować. Inni jechali podobnie. Kiedy już lider ekipy Sky został liderem i wypracował sobie przewagę można było odnieść wrażenie, że reszta pierwsze miejsce oddaje mu walkowerem.
W ostatnim tygodniu na alpejskich etapach było ciekawie, bo uciekinierzy starali się wygrywać etapy, co udało się przecież Ilnurowi Zakarinowi, Romainowi Bardetowi czy Jonowi Izaguirre. To były jednak jedyne emocje. W tak zwanej "grupie lidera" wiało nudą. Spokojne tempo, kontrolowanie sytuacji i spokojna jazda w stronę Paryża. Przyznam, że po rywalach Froome’a spodziewałem się więcej. Brakowało mi agresywności, pomysłu, zęba. Czegoś co dałoby się zapamiętać. Można było się jednak w trakcie Tour de France nauczyć Mianowicie tego, że kolarstwo to sport drużynowy, w którym jednostka może wygrać, ale bez pomocy innych jest bezradna.
Trzeba szczerze powiedzieć, że Fromme mógł liczyć na nieporównywalnie większe wsparcie od kolegów z zespołu niż jego najgroźniejsi rywale. Przy Brytyjczyku cały czas było kilku partnerów z grupy Sky, którzy całkowicie kontrolowali wydarzenia i reagowali jeśli, ktoś probówał odrabiać straty do Froome’a. Trzykrotny już zwycięzca Wielkiej Pętli mógł liczyć na Gerainta Thomasa, Mikela Landę, Sergio Henao, Mikela Nieuve czy Woutera Poelsa. Sky to obecnie prawdziwy "dream team" peletonu.
Nas może oczywiście cieszyć postawa Rafała Majki, który po raz drugi w karierze został najlepszym góralem wyścigu. Polak na górskich etapach był aktywny, zabierał się do ucieczek. Łącznie przejechał w nich - jak wyliczyli dziennikarze L’Equipe - 637 kilometrów co jest najlepszym wynikiem w tegorocznej Wielkiej Pętli. Zabrakło co prawda zwycięstwa etapowego, ale Majka raz zajął 2. miejsce w trzykrotnie finiszował jako 3. Raz na etapowym podium znalazł się także Maciej Bodnar. Na jednym z etapów błysnął też Bartosz Huzarski, który zajął 6. lokatę.