Nierówną walkę z morderczym Alpe di Pampeago podjąłem podczas niedawnej wizyty na wyścigu Giro del Trentino. Zadanie od początku uważałem na niewykonalne z uwagi na moją formę sportową. Mimo to próba jazdy po tym samym asfalcie co światowa czołówka była bardzo kusząca. Dziś tą samą trasą pojadą uczestnicy Giro d'Italia.

REKLAMA

Na Alpe di Pampeago często kończy się właśnie wspomniany Giro del Trentino, a z "uroków" tego podjazdu chętnie korzystają także organizatorzy Giro d'Italia. Czemu nie miałby spróbować i ja, skoro nadarza się okazja. Na rowerze jeżdżę dość regularnie, ale raczej po Warszawie i okolicach, poważnych wzniesień zatem pokonywać nie muszę. Forma daleka od idealnej, ale wsiadam na rower i próbuję. Wyruszamy z Predazzo - tak, tak to właśnie tam medale zdobywał Adam Małysz. Giro akurat przez Predazzo nie jedzie. Peleton na podjazd pod Alpe di Pampeago dotrze od innej strony.

Kilka kilometrów na rozgrzewkę pozwala złapać jakiś rytm jazdy. Dysponuję rowerem górskim, na zwykłą szosówkę z powodu braku umiejętności technicznych się nie zdecydowałem. Dojeżdżamy do Tesero i zaczyna się męczarnia. Pierwsze kilkaset metrów całkiem przyjemnego już podjazdu udaje mi się pokonać dość żwawo, ale szybko dopada mnie lekka zadyszka. No, może nawet nie lekka...

Robię sobie krótką pauzę. Towarzyszący nam Włoch tłumaczy jak jechać, żeby mieć szanse na sukces. Opowiada o odpowiednim ustawieniu przerzutek, wolnym, równym tempie. Próbuję dalej. Cały czas w górę, mniej czy bardziej, ale bez przerwy pod górę. Kiedy tylko na moment chcę przestać kręcić pedałami rower od razu się zatrzymuje. Nie ma chwili wytchnienia, a to ciągle ta przyjemna, mniej wymagająca część dystansu.

Jadący za mną kolega błagalnym głosem krzyczy: "Stop! Przerwa!". Tych przerw jest coraz więcej. Tylko jeden z nas mozolnie wspina się w górę "bez zbędnej zwłoki". Udaje mi się pokonać mniej więcej 3-4 kilometry. Do końca podjazdu pozostaje jeszcze najbardziej wymagający odcinek. Nachylenie stoku dochodzi do 15 procent. Mordęga. Postanawiam podziękować. Schodzę z roweru na miękkich nogach. Bolą mnie mięśnie brzucha, cały paruję z gorąca, choć dookoła jest powiedzmy rześko.

Na górę ruszamy już samochodem po drodze mijając najbardziej wytrwałego uczestnika wyprawy. Na szczycie zaskoczenie - śnieg, działa wyciąg. Był to ostatni dzień sezonu narciarskiego. Temperatura w okolicach zera. Na kolarskie spodenki zakładam dżinsy, żeby było mi choć trochę cieplej. Ratunkiem okazuje się espresso z dodatkiem miejscowego alkoholu. Wreszcie po kilkunastu minutach na górę dociera nasz kolega i rozochocony sukcesem postanawia zjechać na dół wraz z naszym włoskim przewodnikiem (on akurat na górę wjechał bardzo spokojnie (w ogóle się nie zmęczył?!). Panowie osiągają prędkość powyżej 50 km/h, ale szybko muszą zejść z rowerów i dołączyć do nas w samochodzie. Powód? Grad... W takich warunkach zjazd mógłby się okazać zbyt trudny i po prostu niebezpieczny.

Dziś kolarze wjadą pod Alpe di Pampeago dwukrotnie. Dla nich to normalka, ale zawodnicy nie ukrywają, że ta góra jest wyjątkowo wymagająca. Nie odpuszcza i choć nie wygląda groźnie, jest bardzo wymagająca - ocenił Sylwester Szmyd, który przed naszą próbą dawał nam cenne rady. Panowie, pamiętajcie jeśli zdecydujecie się na atak zbyt wcześnie nie dojedziecie na szczyt - mówił zawodnik Liquigasu. Okazało się, że dla mnie nawet bez szarż, ataków i forsowania tempa wjazd na szczyt okazał się niemożliwy. Ale mam nadzieję, że jeszcze kiedyś, kiedy podszlifuję formę uda mi się pokonać Alpe di Pampeago moim wolnym, niespiesznym tempem.

Zdaniem Czesława Langa właśnie dziś mogą rozstrzygnąć się losy Giro. Czy tak się stanie? Wszystko będzie można obejrzeć podczas bezpośredniej relacji w Eurosporcie.