Kwitnie dyskusja w Nowej Hucie o przyszłym kształcie Alei Róż. Większość mieszkańców, którzy biorą udział w tej debacie, zgadza się, że tak dalej być nie może. Jak? Tak "łyso". Czasy PRL-owskiego betonu partyjnego minęły, a beton nadal króluje na skwerze. To znaczy: wielka płyta, która wyrugowała róże, zostawiając je właściwie tylko w nazwie alei. Stary skwerze, wróć! Z płaskości placu do ciebie wołamy, duchu Szulewskiego! Żartuję, ale sprawa jest poważna i frapująca.
Bronisław Szulewski według wszelkiego prawdopodobieństwa był projektantem pierwotnego wyglądu Alei Róż, choć - jak podkreśla w rozmowie ze mną historyk sztuki dr hab. Waldemar Komorowski - dowodów na to na piśmie nie ma. Jednak mój rozmówca przypomina, że Szulewski zaprojektował pobliski park zwany Ratuszowym i był właściwie monopolistą jeśli chodzi o zieleń w Nowej Hucie.
W artykule "Kto posadził róże w alei Róż" opublikowanym w "Dzienniku Polskim" w 2010 roku cytowany jest nieżyjący już profesor Stanisław Juchnowicz, współprojektant pięknego, jasnego, socrealistycznego miasta. Opieraliśmy się na anglosaskiej koncepcji jednostki sąsiedzkiej człowieka, wywodzącej się z lat 20. XX wieku i Nowego Jorku. Jednostką sąsiedzką miało być osiedle dla 5-6 tysięcy ludzi z własnym żłobkiem, sklepem i szkołą. Drugim fenomenem była właśnie zieleń. Jak tylko powstał budynek, od razu sadziliśmy drzewa - opisuje. Choć zieleń, po latach wojny, uchodziła za towar luksusowy, Miastoprojekt miał od tego swojego człowieka. Bronisław Szulewski, wywodzący się z Armii Andersa, absolwent Szkoły Rolniczej, biolog - to on mógł wybrać polianty do alei Róż Dokładniej: do alei Przodowników Pracy - bo tak nazywała się wcześniej. Nie ma się co dziwić, że budzące zachwyt kwiaty, bez problemu zastąpiły pierwszą niezbyt zgrabną nazwę.
I jeszcze jeden cytat, tym razem z internetowej encyklopedii PWN.
polianty - grupa odmian uprawnych z rodzaju róża, pochodzących m.in. od gatunków: róży wielokwiatowej, róży chińskiej i Rosa sempervirens; obecnie nazywane różami wielokwiatowymi; charakteryzują się dość niskim wzrostem, długotrwałym kwitnieniem, ulistnieniem dosyć odpornym na infekcje grzybowe; kwiaty o barwach jaskrawych (biała, żółta, różowa, czerwona), pojedyncze, półpełne lub pełne, zebrane w wielokwiatowych (3–25) kwiatostanach na wierzchołkach pędów; są sadzone na kwietnikach na terenach zieleni publicznej i w ogrodach.
Na zdjęciach z lat 50. i 60. XX w. wykonanych przez ówczesnych mistrzów fotografii - Wiktora Pentala czy Henryka Hermanowicza - możemy podziwiać wielki "kwietnik" w środku miasta, jakby pobliskie wysokie domy były ścianami gigantycznej donicy.
Oto ławka i czworo dzieci a obok florystyczna dżungla w skali mikro z roślinami wyższymi od stojącego chłopca. Taka to była skala naturalnego piękna, dostosowanego do ludzkich potrzeb - chęci wypoczynku, pragnienia spokoju i przyjemnych doznań estetycznych. Tu można było karmić do woli, za darmo, zmysły wzroku i powonienia. Chyba, że ktoś od kolorowych roślin wolał czarno-białą propagandę w gazecie. Cóż, jego sprawa.
W głowie mam inne ujęcie: młoda mama na ławce z gazetą w dłoniach a obok berbeć w białej czapeczce. Dzieci z tego okresu są już wiekowymi ludźmi. Oni mogą wywołać ze swojej prywatnej pamięci tamte idylliczne sceny.
Ja tamtą Aleję Róż pamiętam tylko przez mgłę, która spowija mi ten skwer nawet w najbardziej słoneczny dzień wiosenny. Zamazany pejzaż wyostrzyła mi pocztówka sprzed półwiecza wystawiona na Allegro. Znalazłem tę ofertę, kiedy przygotowywałem artykuł. Z portalu fotopolska.eu, który opublikował kopię kartki pocztowej, dowiedziałem się co to za "artefakt": Lata 1969-1970 , Aleja Róż na widokówce "Ruch" z roku 1970.
W kwietniu 1973 roku, kiedy odsłonięto tu pomnik komunistycznego zbrodniarza - Włodzimierza Lenina - nie miałem jeszcze ośmiu lat. Bolszewicki Golem stworzony przez prof. Mariana Koniecznego, ówczesnego dziekana wydziału rzeźby krakowskiej ASP, "zadeptał" róże w Alei Róż.
Zapytacie pewnie: ale o co ci chodzi? Za komuny to pytanie brzmiałoby tak: co wy tak ciągle z tymi kwiatami, Zalewski? Postęp wymaga śmiałych kroków. A nie jak wy: krok po kroku - wstecz. Trzeba burzyć stare formy, aby stwarzać nowe na gruzach przeszłości.
(Czy to tylko głos z PRL-u? Dziś też go słychać.)
Nie macie innych, poważniejszych problemów, Zalewski? Tyle dokoła dramatów, pandemicznych problemów, wielkiego strachu drobnych przedsiębiorców, a wy się zajmujecie śladami po dawnych roślinach? Co to za fanaberie pieszczoszka losu? Odpowiadam: to nie jest tylko zabawa estetów, wysublimowanych do granic śmieszności "dzielnicowych florystów".
Róża jest symbolem. Nie w sensie mistycznym, znanym z tradycji wielu kultur, bo aż tak głęboko nie chcę tu sięgać. Nie o takie różane "korzenie" mi chodzi. Jeśli porzucimy ten kwiat-znak na pastwę losu i niewrażliwych projektantów, to tak jakbyśmy poddawali całą Nową Hutę... procesowi degradacji, barbarzyńskiego usuwania miejskiego dziedzictwa, kawałek po kawałku. To inny, pejoratywny sens tytułu mojego podcastu - "Nowa Huta krok po kroku". Krok po kroku - w głęboki wykop, dół obojętności. Zdewastować, zrzucić, zasypać.
Zdają sobie z tego sprawę nowohuccy aktywiści, tacy jak Małgorzata Szymczyk-Karnasiewicz i miłośnicy tego miejsca jak dr hab. Waldemar Komorowski, znawca dziejów dzielnicy, jedynej w swoim rodzaju, o tak wyjątkowej historii i unikatowej architekturze. Wystarczy śledzić facebookowe grupy: "Nowohucianie" czy "Ratujmy architekturę Nowej Huty - fotodokumentacja", żeby się przekonać, ilu ludzi angażuje swój czas, aby zapoznać innych z miejscową historią i walczyć o zachowanie tych historycznych walorów. To tam możecie zobaczyć, jak wyglądała nasza obecna dzielnica w czasach planistycznej świetności. Zdjęcia Alei Róż z lotu ptaka ukazują wielki niemal jak piłkarski stadion obszar zieleni w zabytkowym już dzisiaj centrum.
Ileż się można dowiedzieć choćby z mrówczej, prywatnej, hobbystycznej kwerendy p. Grzegorza Drzymały. W swoich wpisach, bogato ilustrowanych starymi zdjęciami z własnymi "legendami" - czerwonymi strzałkami, oznaczeniami detali itp. - ukazuje on, jak wiele architektonicznych detali "obtłuczono" w przeszłości i ile się dzisiaj niszczy w wyniku bezmyślnej "styropianizacji". Pan Grzegorz uświadomił mi na przykład, co ze swojego pierwotnego wyglądu utraciła kamienica na os. Szkolnym 1 na rogu ulicy Andrzeja Struga i Alei Solidarności. Mieszkałem tam 7 lat. Codziennie przechodziłem przez wielką półokrągłą bramę.
Jednak to nie był już ten sam budynek, który widnieje na fotografii Wiktora Pentala z 1958 roku. Nie chodzi o to, że są tu jeszcze ściany z cegły (odzysk z Festung Breslau, niemieckiej Twierdzy Wrocław, gniazda hitlerowskiej obrony). Górny element kamienicy zniknął, zniszczono też liczne "niepotrzebne" ceglane ozdobniki. Zdjęcie znalazło się na okładce pamiątkowej książki, którą wyciągnąłem właśnie z mojej domowej, nowohuckiej biblioteki.
A oto zrobiona przeze mnie "na szybko" fotografia.
Był w dawnych magazynach i dla dzieci, i dla dorosłych test "wytęż wzrok, sprawdź czym różnią się te dwa obrazki". Powracam tutaj do tej tradycji i zapraszam do przećwiczenia oka.
Znikały i znikają w naszym mieście wysokiej jakości tynki, attyki, gzymsy, żłobienia. Przeciwstawiają się temu kochający swe rodzinne gniazdo mieszkańcy. Na tym polega działalność obrońców Nowej Huty spod znaku "pąsowej róży". Aktywiści walczący o dawny, oryginalny kształt Alei Róż, pragną, aby to decydenci pąsowieli ze wstydu, żeby sobie w końcu uświadomili, co niszczą swoimi cynicznymi lub nieprzemyślanymi decyzjami.
Temu służy także ten skromny podcast. Mój udział w kolejnym odcinku audycji jest symboliczny. Jej autorem jest właściwie historyk sztuki dr hab. Waldemar Komorowski. Fascynująca jest jego opowieść o historii Nowej Huty, o planistycznych założeniach, o inspiracjach polskich projektantów działających w skrajnie zideologizowanych czasach komunizmu, oraz o ukrytym za fasadami kamienic i bloków "piśmie architektury".
Co to za niewidzialny dla nieuważnego albo nieświadomego oka "archi-tekst"? Posłuchajcie, co ujawnia mój interlokutor. Profesor Komorowski podkreśla, że sporo nowohuckich archiwaliów zaginęło a wiele dokumentów wciąż czeka na odkrywców. Zainspirowało mnie to do stworzenia awangardowego "utworu".
Technologia alogiczności – strofa asemiczna
) po rozmowie z dr hab. Waldemarem Komorowskim na temat zaginionej dokumentacji budowy Nowej Huty (
Gwoli wyjaśnienia, zacytuję hasło z Wikipedii: Pismo asemiczne to otwarta semantyczna forma pisania bez słów . Słowo asemiczny oznacza „nie mający określonej treści semantycznej” lub „bez najmniejszej jednostki znaczeniowej”. W prostych słowach: to zapis graficzny jedynie udający pismo, całkowicie pozbawiony treści znaczeniowej. To odbiorca może dokonać własnego "odczytania" mojej "strofy asemicznej".
Napisałem też bardziej tradycyjny wierszyk.
O nowohuckiej poezji naiwnej i sentymentalnej
Jest miasto nie skończone, na przestrzał otwarte.
Nie-skończoność to atut, otwiera mu kartę
całkiem nową, nieznaną Ojcom Projektantom,
co nie znaczy, że plany zniszczą wizję tamtą.
Ratusz się nie wznosi i gnomon nie stanął
na Placu Centralnym. Czas tu tylko stanął.
Bo dzielnica jak w baśni wrzecionem ukłuta
w sen zapadła, śni nadal piękna Nowa Huta.
Księcia z bajki nie trzeba, żeby ją obudzić.
Wszystko od nas zależy - szarych, prostych ludzi.
To zależy - odzywa się sceptyk i ziewa.
Nie lubi łatwych diagnoz, owoc wiedzy z drzewa
wiadomości o władzy nadgryzł, więc z ironią
spogląda, jak się inni przed prawdą wciąż bronią.
Przecież wszystkim wiadomo, kto tu z kim i po co.
Łatwy pieniądz się liczy, niech się inni pocą.
Ale ten insynuator to zwykły maruda.
On tak z nudów biadoli, że nic się nie uda.
Zbudzić miasto to betka, prosta jak te rymy
naiwne, ale ostatniego rymowanego akordu nie będzie.
Niedokończone miasto
Miasto nieskończone