W Azerbejdżanie polityk partii rządzącej obwieścił, że on i jego koledzy są ludźmi szanowanymi i dlatego nowe wybory nie są potrzebne. W innym kraju dawnego bloku sowieckiego rządząca partia też chce odwołać powszechne wybory. Chodzi o wybory prezydenta tego kraju, ale powód jest zgoła odwrotny niż w Azerbejdżanie.

REKLAMA

W tym przypadku prezydent na szacunek nie zasługuje, a to dlatego, że blokuje wielkie rządowe reformy. Dlatego odtąd prezydenta ma wybierać partia rządząca. Nie będzie miał żadnej władzy, ale pozostaną mu podróże po świecie i możliwość posadowienia w kancelarii ekspertów, przyjaciół, specjalistów, krewnych, analityków, sąsiadów, doradców i znajomych. Po co komu taka prezydentopodobna instytucja - jakoś nikt nie pyta, ale to chyba nic dziwnego w kraju, w którym połowę armii stanowią dowódcy, a autostrada ma jeden pas ruchu.

Jest wszakże jeden szkopuł. Rządząca partia, w obliczu blokady reform i zgodnie ze swoją nazwą, jeśli już robi cokolwiek, to wyłącznie to, co popierają w sondażach obywatele. Tymczasem większość ankietowanych nie chce, by pozbawiono ich prawa do wybierania prezydenta, uznając prawdopodobnie, że czym innym jest nie korzystać z czynnego prawa wyborczego z własnej woli, a czym innym - z przymusu. Co tu począć? Z pomocą przychodzi jedna z gazet. Podpowiada, że niechęć obywateli do idei pseudoprezydenta wyłanianego w wyborach pośrednich wynika z niewiedzy. Dowodzi, że ankietowani poddani działaniu rzetelnej akcji informacyjnej zmieniają zdanie i zaczynają pomysł popierać.

Zgadzam się, że taka informacja to świetna rzecz. Doradzam wszakże ostrożność. Podobna akcja, ale dotycząca spraw ważnych, może bowiem skończyć się źle dla rządzącej partii. Obywatele mogliby gwałtownie znielubić rządzących, np. po zapoznaniu się ze szczegółami dotyczącymi wpływu umowy z Rosją na wysokość ich rachunków za gaz, względnie tego co czeka ich za kilka lat, gdy nie będzie już nic do sprzedania, skoro PKB rośnie o dwadzieścia miliardów, zaś dług w tym samym czasie o pięćdziesiąt.

Podpowiadam, że bezpieczniej rozwinąć ideę pośrednich wyborów prezydenckich i organizować równie pośrednie sondaże, wyłącznie wśród członków partii rządzącej.

Najlepiej zaś skorzystać z doświadczeń Azerbejdżanu. Pal licho szacunek. Chodzi o to, że gdyby partia rządząca przestała rządzić, plan wielkich reform całkiem by się załamał.