Grecja jest jak szkapa, która pracuje, żeby spłacić swoje długi. Oczywiście, że mogłaby bardziej się przykładać, krócej drzemać popołudniami i nie chować tak bezczelnie urobku po kątach. Ale nic dziwnego, że nie chce się jej ciężko harować. Czuje się zmęczona i obrażona, uważa się za rasowego rumaka, nigdy się nie przepracowywała, przyzwyczaiła się do wypasionej paszy, a w ostatnich latach ma jej coraz mniej. Gospodarz chce podtrzymać szkapę przy życiu, dosypując jej nowej paszy tak, żeby mogła nadal pracować. Stajenny postanowił jednak wyciąć gospodarzowi numer, taki jakiego stajenni nigdy nie robią: grozi gospodarzowi, że wyprowadzi szkapę ze stajni!
Stajenny, czyli grecki rząd chce, żeby szkapa, czyli grecki lud, pokazał gospodarzowi, czytaj międzynarodowym instytucjom finansowym... zad, żeby wypięła się na długi i bryknęła na wolność. Jak sugeruje młody i zbuntowany stajenny, szkapa może trochę pogłoduje, ale lepsze to niż niewola. Takie rozwiązanie bardzo niepokoi gospodarza i nie chodzi tu wcale o grecką szkapę. Pal ją sześć, krnąbrna, cwana i pyskata, niby chuda, chociaż w sianie pochowała skarby, ale niech sobie biegnie. Gra idzie o o całą farmę, na której pracuje przecież wiele zwierząt.
"Zagłosuję na "nie", żeby pokazać tym banksterom i ich kompanom, którzy pomogli nas okradać" - mówi emeryt z Aten. Na pozór takie gorzkie uproszczenie nie wydaje się być dobrym doradcą przed greckim referendum, ale ta mądrość ulicy... dotyka istoty rzeczy. Jeśli wierzyć prasie, potężne instytucje finansowe i poprzednie greckie rządy z pomocą skomplikowanych instrumentów finansowych ukrywały rozmiar długów, a w gruncie rzeczy w greckim kryzysie chodzi o to, że kraj - przynajmniej zachowując obecną skalę korupcji i unikania podatków - nie jest w stanie spłacać nawet odsetek, o samych długach nie wspominając.
Pakiety pomocowe, negocjacje, przekładanie płatności - to może trwać latami. Obecne władze starały się wymóc na wierzycielach, by podarowali krajowi część długów. Nie udało się, w dodatku pojawiły się żądania wprowadzenia nowych podatków, podniesienia wieku emerytalnego - o zgrozo - do 67 lat - a w dodatku mocnego obcięcia wydatków na armię, co na pewno bardzo nie spodobało się generałom. Wobec powyższego rząd w Atenach najwyraźniej doszedł do wniosku, że pozostaje posunąć się do śmiałego szantażu, czyli odwołania do starego greckiego wynalazku: demokracji i zadania ludowi wprost plebiscytowego pytania, które sprowadza się do alternatywy: zostajesz w miarę spokojnej stajni euro z ciężarem niespłacalnych długów na grzbiecie, czy może zrzucamy ciężar i ruszamy w nieznane.
Mimo, że posunięcie z referendum jest zapewne głównie elementem ostrej negocjacyjnej gry, sytuacja może wymknąć się spod kontroli, a stawką w tej grze jest nie tylko przyszłość Grecji i całej Unii Europejskiej, ma ona znacznie szerszy kontekst, większe znaczenie i wyższą stawkę. Współczesny międzynarodowy system gospodarczy oparty jest o horrendalne zadłużenie budżetów państw. Coraz wyraźniej widać, że liczby zwyczajnie się nie schodzą, że przy ograniczeniach rozwoju, coraz większej konkurencji, w przypadku wielu krajów równanie po prostu staje się... nierównością.
Grecki rząd tylko udaje Greka. Młoda lewicowa ekipa, która częściej podróżuje do Moskwy niż Nowego Jorku doskonale wie, że wyciągnęła z rękawa mocną i zakazaną kartę. Po raz pierwszy międzynarodowe instytucje finansowe, czy - jak woli emeryt z Aten; banksterzy - stają przed perspektywą buntu podburzanej przez stajennego szkapy. "Nie oddamy wam tych miliardów i co nam zrobicie? Przejdziemy na drachmę, zbiedniejemy, stracimy połowę majątku - trudno, ale potem się podniesiemy. Znajdą się tacy, którzy nam pożyczą nam pieniądze na rozwój albo sami znów nam pożyczycie. Przecież bierzecie je z powietrza."
Najpewniej ostatecznie skończy się na jakimś nowym tymczasowym porozumieniu, które zapewni Grekom finansową kroplówkę i zdejmie z nich część ciężaru, w zamian za co szkapa pozostanie w stajni. Ale kto wie, być może będziemy świadkami czegoś nowego, co może podważyć dotychczasowy porządek na farmie.