W mijającym tygodniu blogosfera wyglądała jak jedna wielka spiżarnia babuni. Gdzie człowiek nie popatrzył, tam znajdował słoiki. Trudno było nie natknąć się na dziwnie rozemocjonowane grupy ich zwolenników i przeciwników. Nie byłoby w tym pewnie nic dziwnego, gdyby nie chodziło o słoiki podejrzane, bo świecące - i to bynajmniej nie światłem odbitym…
To chyba miał być żart. Może daleki od genialności, ale mimo wszystko żart. Sygnał i zachęta do nabrania dystansu, którego nam potrzeba. Wszystkim. No, ale cóż... Były szanse, były nadzieje. Szkoda - jak mawia jeden z naszych nieocenionych redakcyjnych kolegów.
Historia zaczęła się podobnie jak ta z "Koko Euro spoko". Tu też był konkurs na symbol i głosowanie otwarte dla wszystkich. I też było wielkie zaskoczenie. No bo jakże to tak! Trzy świecące słoiki symbolem Warszawy? Od biedy można by je uznać za przykład legendarnej krakowskiej oszczędności, ale nie za emblemat stołecznego sznytu. Tak przynajmniej stwierdziła wtajemniczona, zaangażowana i rozemocjonowana całą sytuacją część blogosfery. Co sobie pomyślą ludzie odwiedzający Warszawę, w tym cudzoziemcy, gdy zobaczą słoik jako symbol miasta w XXI wieku? Przecież to samobójstwo - przekonywał na Twitterze Stanisław Janecki. A propos słoików jako symbolu Warszawy. Nikt nie wpadł na pomysł butów z wystającą słomą? - dopytywała Lwica Lewicy, czyli Aleksandra Jakubowska. Jakiś erudyta - wbrew pozorom na Twitterze zdarzają się i tacy - stwierdził sentencjonalnie, że "Słoiki słoikom zgotowały ten los".
Jednym z najzacieklejszych obrońców kontrowersyjnego neonu stał się Zbigniew Hołdys. Trzeba mu oddać, że jak mało kto próbował tłumaczyć i przekonywać, a nie narzucić innym swoją ocenę sytuacji. Czereśniakom sekującym neon "Słoiki": symbol Nowego Jorku, Wielkie Jabłko, wywodzi się od nagrody dawanej koniom po zwycięskich wyścigach - pisał. To jest jeden ze stu tysięcy neonów. Nie jest oficjalnym logo. Jest performancem jak palma, która nie ma z Wawą związku żadnego - uspokajał. Gdy słowa nie pomogły, przerzucił się na obrazy i zaproponował nabzdyczonym alternatywny dla słoika symbol stolicy - Wielki Burak. Przedstawił go w kilku wariantach - prawdopodobnie po to, by zapobiec oskarżeniom o zawłaszczanie, narzucanie i inne, generalnie brzydkie rzeczy.
Afera neonowa - jak większość absurdalnych spraw - bardzo szybko doczekała się poważnie brzmiących analiz i wielowątkowych ujęć. Zatracona w syrenkowej symbolice Warszawa zupełnie zapomniała o innych legendach, które wcale nieźle nadają się na neon - przekonywał bloger Dzikowy. Problem słoików na neonie jest problemem szerszym, bo dotyczy poszukiwania tożsamości miasta. Nowej tożsamości, co zastrzegli organizatorzy konkursu eliminując herbową rybopanią - tłumaczył. Autor bloga o sztuce współczesnej art blox rozpisał swoją egzegezę na 7 obszernych punktów. Słoiki nie mają zastąpić Syrenki ani Pałacu Kultury! - zapewniał w jednym z nich. Mało mówi się w komentarzach o naprawdę udanym projekcie graficznym słoików, który w delikatny, subtelny sposób nawiązuje do estetyki najlepszych czasów warszawskich reklam świetlnych - zauważył w innym miejscu. Odrobinkę przeszarżował tylko w punkcie 5., stwierdzając z pełną powagą: Trudno uwierzyć, że słoiki uwolniły u niektórych chore temperamenty polityczne. Trudno? Trudno to jest - jak mówią praktycy - zapanować podczas lekcji nad klasą pełną gimnazjalistów albo usłyszeć zaskakujący komentarz z ust prezydenckiego ministra Tomasza Nałęcza...
Gdyby ktoś - wychodząc z założenia, że słoik powinien być do połowy pełny, a nie pusty - chciał znaleźć jakiś pozytywny aspekt neonowej dyskusji, to jeden wręcz się narzuca. Jak każdy gorący temat sprawa słoików rozbudziła w narodzie językową produktywność, której przykłady można znaleźć na Twitterze pod tagiem #słowanaopak. "Słoica Polski", "Słoicki spokój", "Warszawskie słoniki", "Słoiki poznańskie" - to tylko kilka z długiej listy naprawdę uroczych sformułowań. Absolutny numer jeden to twórcze odczytanie klasyka: Chcesz już iść? Jeszcze ranek nie tak blisko, słoik to, a nie, skowronek się zrywa. I jak tu wierzyć statystykom mówiącym, że Polacy nie czytają?
Twórcy słoikowego neonu genialnie wyczuli to, co nazywamy staropolskim słowem "target" i dzięki temu mieli swoje 5, a nawet 8 minut. Daleko im jednak - z całym szacunkiem - do perfekcji i perwersji, którą zaprezentował w mijającym tygodniu Dominique Strauss-Kahn. Jeden z autorów bloga "Baobab", redagowanego przez afrykańskich korespondentów "The Economist", odnotował, że były szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego postanowił wyjść z niebytu akurat wtedy, gdy ukazał się pierwszy zwiastun filmu fabularnego o nim. Wziął udział w otwarciu banku swojego przyjaciela w stolicy Sudanu Południowego - Dżubie. Lokalni i zagraniczni dziennikarze tłoczyli się wokół niego, ale większość uczestników imprezy była bardziej zainteresowana występem zespołu muzycznego i tancerzy w tradycyjnych strojach - relacjonował dziennikarz w tekście pod wymownym tytułem "Z powrotem do bankowości?".O kulisach powstawania samego filmu o DSK możemy przeczytać na blogu Charliego Shmidlina na portalu Indiewire. Wydawało się, że film Abla Ferrary "Welcome to New York" to projekt skazany na porażkę. Okazuje się jednak, że zarówno reżyser, jak i grający główną rolę Gerard Depardieu są zbyt dobrzy, by do tego dopuścić. Na pierwszy rzut oka zwiastun filmu, który ukazał się w sieci, jest po prostu bombastyczny - stwierdził autor. Znajdziemy tam wszystko, czego możemy się spodziewać po Depardieu i Ferrarze. Ponure, ciemne, obskurne pokoje i milczący ludzie w środku - do tego pulsujący w tle soundtrack zespołu Goldfrapp - opisywał.
Na razie nie wiadomo jeszcze, czy prace nad filmem zostaną ukończone i kiedy, jeśli w ogóle, zobaczymy go na dużym ekranie w Polsce. Jednak ciekawsze od czysto kinowej strony tego przedsięwzięcia wydają się być dziwnie powiązane losy rzeczywistego i filmowego Strauss-Kahna. Skompromitowany przez polityczno-podatkowe wyskoki wybitny aktor odgrywa rolę skompromitowanego na tle obyczajowym finansisty. Choć dystansuje się od rzeczywistego pierwowzoru granej przez siebie postaci, musi gdzieś z tyłu głowy mieć świadomość, że ta rola jest dla niego szansą powrotu, wyjścia poza etykietkę "nowego kumpla Putina". O coś podobnego zdaje się walczyć Strauss-Kahn. Trudno uwierzyć w to, że po wyjściu z cienia znów schowa się przed światem na dwa lata...
Ucieczki z krajowego piekiełka w otchłanie zagranicznej blogosfery mają to do siebie, że są raczej krótsze niż dłuższe. W ostatecznym rozrachunku zawsze zwycięża chęć sprawdzenia, co w rodzimej trawie piszczy. Trudno się zresztą dziwić - jak bowiem nie zainteresować się takim tytułem jak np. "Wokulski wybrałby Prawo i Sprawiedliwość"? Jest w tym w końcu i erudycja, i jasny, pozbawiony tak częstej w blogosferze wieloznaczności, przekaz. Traci on trochę uroku, gdy zobaczy się, że autor to europoseł PiS Janusz Wojciechowski. Niemniej podziwu godną pomysłowość warto wykorzystać, zwłaszcza, że sezon maturalny trwa w najlepsze.Zapraszam wszystkich do wspólnej zabawy w komentarzach pod tekstem! Czy skoro Wokulski wybrałby PiS, to Seweryn Baryka marzący o szklanych domach oddałby swój głos na kojarzoną ze słoikami PO? A może partię "Słońca Peru" poparłby Miś Paddington, który przybył do Londynu z mrocznych zakątków właśnie tego kraju? Czekam na Wasze propozycje. Skoro europoseł może, to my też!