"Prosta sprawa" to trzecia – po "Żmijowisku" i "Wyrwie" – powieść Wojciecha Chmielarza, która doczekała się ekranizacji. Za reżyserię i scenariusz odpowiedzialny jest twórca opowiadającej o środowisku kiboli "Furiozy" – Cyprian T. Olencki. Pierwszy odcinek tej produkcji, która będzie mieć premierę 17 maja, został przedpremierowo pokazany na krakowskim festiwalu Mastercard OFF CAMERA. Jakie wrażenie robi?
Na początek małe, choć istotne zastrzeżenie. Jeden odcinek serialu (czyli 1/6 całej produkcji) nie daje oczywiście podstaw do wyciągania zbyt daleko idących wniosków. Nie zamierzam więc tego robić. Nie zmienia to faktu, że nawet w jednym odcinku pewne rzeczy zwracają uwagę i budzą nadzieję... Co konkretnie mam na myśli? O tym poniżej.
Poprzednie próby pokazały, że przenoszenie na ekran popularnej prozy Wojciecha Chmielarza nie jest specjalnie łatwe. Szczególnie widać to było przy "Wyrwie", która sporo straciła na skupieniu się przez twórców filmu na wątku kryminalnym i znacznym skondensowaniu całej opowieści. Czy twórcom "Prostej sprawy" uda się uniknąć pułapek, w które wpadli ich poprzednicy? Tego dowiemy się już niedługo...
Reżyser Cyprian T. Olencki opowiadał krakowskiej publiczności przed pokazem, że z powieścią Chmielarza zetknął się najpierw jako czytelnik. "Prosta sprawa" powstawała w pandemii. Zanim doczekała się wersji książkowej, była publikowana w odcinkach na Facebooku. Reżyserowi spodobała się tak bardzo, że sam zaproponował Chmielarzowi, że ją zekranizuje.
Olencki słusznie zauważył, że "Prosta sprawa" to w gruncie rzeczy historia rodem z westernu. W największym skrócie mówiąc - w mieście (a konkretnie w Jeleniej Górze i okolicach) pojawia się tajemniczy przybysz nie wiadomo skąd i robi porządek.
Reżyser zarzekał się, że nie chodziło mu o to, by pokazać nam tylko jak najwięcej efektownych bójek, strzelanin, pościgów i innych elementów. One są w kinie sensacyjnym cenne i potrzebne, ale same nie budują historii, którą chce się oglądać. Co więcej - mamy dość świeże przykłady (choćby słabiutki "Gray Man" z Ryanem Goslingiem w roli głównej) wysokobudżetowych produkcji napakowanych scenami akcji, które ogląda się jakby zza szyby, powstrzymując ziewanie... Ktoś gdzieś biegnie, do kogoś strzela, coś wybucha, ale w sumie nas to nie obchodzi... Jak Olencki chce uniknąć takiej reakcji widzów?
"Prosta sprawa" w wersji serialowej - jak obiecywał reżyser i autor scenariusza - ma być dla widzów czymś w rodzaju puzzli. Nie dostajemy uporządkowanej, pozbawionej zakrętów historii, opowiedzianej chronologicznie, z jednego punktu widzenia. Każdy odcinek ma mieć swojego wiodącego bohatera. Każdy z tych bohaterów ma mieć swój background. Mamy oprócz bieżących wydarzeń poznać także jego historię, która sprawiła, że jest taki, a nie inny. Żeby nie był tylko pionkiem przesuwanym po planszy, bitym lub bijącym, ale człowiekiem, który jakkolwiek będzie nas obchodził... Brzmi obiecująco, czyż nie?
Olencki w głównej roli - Bezimiennego - obsadził Mateusza Damięckiego - pamiętnego Goldena z "Furiozy". Aktor kolejny raz pokazuje, że nie zawsze musi grać wielkomiejskich amantów albo kochać i tańczyć jak w słynnej produkcji sprzed kilkunastu lat. To miło, że dostał taką możliwość.
Damięcki znów przeszedł imponująca metamorfozę fizyczną. Wygląda jednak zupełnie inaczej niż jako lider grupy kiboli. Bezimienny w jego interpretacji - zgodnie zresztą z powieściowym pierwowzorem - od pierwszych minut na ekranie pokazuje nam, że oprócz mięśni ma także mózg. Nie jest bezduszną, mrukliwą maszynką do walenia gangsterów po mordach. Bywa pomysłowy, błyskotliwy, ironiczny... Ma w sobie pewną tajemnicę i - co zgodne z gatunkiem, w którym jesteśmy - westernową prawość. Pierwsze wrażenie robi bardzo dobre i oby nie zepsuł go w kolejnych odcinkach.
Inne niż zwykle wcielenie prezentuje na ekranie również Piotr Adamczyk. Na spotkaniu z widzami swoją postać porównał do dzika. Kazik - były policjant i aktywny gangster trzęsący lokalną społecznością - jest rzeczywiście, co udowadnia już w pierwszym odcinku - postacią, której lepiej nie wchodzić w drogę, bo można nie wyjść z tego cało.
Adamczyk ucieka od swojego wizerunku również na poziomie fizyczności - Kazik ma widoczną nadwagę - i głosu... Widząc go na ekranie zapominamy, że to ten sam człowiek, który był przed laty słynnym Fryderykiem, jeszcze słynniejszym Karolem, a później uwodzicielem z komedii romantycznych.
Aktor przyznał na spotkaniu z widzami, że ta rola wiązała się z ryzykiem i niebezpieczeństwem popadnięcia w przesadę, wykreowania kogoś, kto będzie śmieszył zamiast przerażać. W pierwszym odcinku wychodzi z tego wyzwania obronną ręką.
Członkiem gangsterskiej ferajny jest też znany wokalista Krzysztof Zalewski. Jego również nie widzieliśmy jeszcze na ekranie w takim wcieleniu. Jest nieprzewidywalny i gwałtowny podobnie jak Kazik, ale ekspresję ma zupełnie inną. Konfrontacja obu wspomnianych panów robi wrażenie.
Pozostając w temacie gangsterów, trudno nie wspomnieć o tym, że jednego z podwładnych Kazika gra Maciej Musiał. Tu należy się kolejny plusik za casting wbrew dotychczasowemu wizerunkowi aktora.
Pierwszy odcinek "Prostej sprawy" pokazany na festiwalu Mastercard OFF CAMERA daje nam też jakieś pojęcie o tym, jak twórcy podchodzą do pokazywania scen akcji. Tu powtórzmy zastrzeżenie ze wstępu - to dopiero początek, ale... jest dobrze.
Widzimy, że bójki są rzeczywiście grane przez aktorów. Nie mamy tu szybkiego montażu, który miałby ukryć niedostatki. Dostajemy atrakcyjne, dynamiczne, solidnie przygotowane sekwencje... Część z nich została umiejętnie zrównoważona elementami humorystycznymi. To też ważne, bo w kinie akcji jak w mało którym gatunku łatwo popaść w patos.
"Prosta sprawa" jest jedną z ostatnich produkcji, w których wystąpił Maciej Damięcki. Słynny aktor, którego pożegnaliśmy w listopadzie 2023 r., zagrał w pierwszym odcinku malutką, trzecioplanową rolę. Wystąpił na ekranie razem ze swoim synem Mateuszem. Jest to pokaz jego mistrzostwa, bo grany przez niego kierowca jest postacią dopracowaną w każdym detalu. To też fragment, na który patrzymy z pewną zadumą, wiedząc, że panowie nie mogą już po prostu usiąść razem i porozmawiać.
Co jeszcze rzuca się w oczy w pierwszym odcinku "Prostej sprawy"? To, że reżyser i scenarzysta w jednej osobie nie wchodzi w buty Patryka Vegi, Władysława Pasikowskiego, Wojciecha Wójcika czy innych twórców, którzy brali się w Polsce za kino sensacyjne. Serwuje nam coś oryginalnego, przefiltrowanego przez własną filmową wrażliwość.
Olencki sam postawił sobie - narracyjnie, realizacyjnie i obsadowo - poprzeczkę dosyć wysoko. To miłe i trudno nie kibicować takiemu podejściu. Fajnie, gdybyśmy mieli w Polsce przyzwoite kino sensacyjne, którego nie trzeba byłoby traktować jako "guilty pleasure" z naciskiem na "guilty".