Tysiące ton kamieni do usunięcia. Mrówcza praca w upale i pyle – czasem na kolanach i ze szczoteczką w ręku. Szukanie na ogromnym zboczu głazów wskazujących na ingerencję człowieka. Wielki wysiłek fizyczny, a jednocześnie wyzwanie wymagające specjalistycznej, gromadzonej przez lata wiedzy. Analiza zagadkowych wskazówek zawartych w papirusach sprzed wieków. Wszystko z głęboką wiarą, że po wielu latach uda się spełnić marzenie i odkryć grobowiec faraona. To nie fabuła nowej części przygód Indiany Jonesa, ale prawdziwa historia polskiego badacza, która walczy o uwagę członków Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej i miejsce w oscarowym wyścigu.
Film "A co jeśli nic?" wyreżyserowany przez Monikę Krupę po zdobyciu nagrody dla najlepszego krótkometrażowego dokumentu na Warszawskim Festiwalu Filmowym otrzymał możliwość wejścia do wstępnego etapu oscarowej rywalizacji. Twórcy walczą teraz o to, by z długiej listy pretendentów trafić na tzw. shortlistę (jej ogłoszenie zaplanowano na 9 lutego), a potem ubiegać się o nominację.
By dotrzeć do jak największej liczby członków Akademii i przebić się wśród wielu innych produkcji, filmowcy potrzebują środków na działania promocyjne. Uruchomili w tym celu internetową zbiórkę, którą można wesprzeć tutaj. Dla ofiarodawców przewidziane są różnego rodzaju bonusy związane z filmem. To m.in. zaproszenia na internetową projekcję i rozmowę z twórcami czy płyty DVD oraz książki głównego bohatera.
Wszyscy lubimy cieszyć się z sukcesów polskiego kina, więc skoro jest ku temu okazja, warto dorzucić swoje trzy grosze. Tym bardziej, że film ma niezaprzeczalny oscarowy potencjał i może - co jest szalenie istotne - zainteresować członków Akademii niezależnie od ich języka, narodowości czy znajomości nadwiślańskiej kinematografii. Dotyka bowiem pewnych uniwersalnych pytań - ale o tym później...
Polskie dokumenty regularnie pojawiają się na oscarowych shortlistach - wystarczy wspomnieć choćby "Punkt wyjścia" Michała Szcześniaka czy "Więzi" Zofii Kowalewskiej - a czasem nawet dochodzą jeszcze dalej. 87. gala rozdania Oscarów była pod tym względem wyjątkowa. Trzymaliśmy wtedy kciuki za "Idę" Pawła Pawlikowskiego, która ostatecznie wygrała w swojej kategorii, a wśród nominowanych dokumentów mieliśmy aż dwa polskie akcenty - "Joannę" Anety Kopacz i "Naszą klątwę" Tomasza Śliwińskiego. To dwa znakomite, kameralne obrazy - warto je sobie po paru latach przypomnieć.
Co takiego mają w sobie polskie dokumenty? Dlaczego się przebijają i są zauważane za granicą? Kilka lat temu rozmawiałem o tym z Andrzejem Fidykiem. Jest coś, co można by nazwać polską szkołą dokumentu. Robi się filmy bez tezy i o człowieku. To są zawsze uniwersalne rzeczy. Człowiek i to, co się z nim wiąże - miłość, nienawiść, zdrada, zbrodnia, narodziny, śmierć - interesował artystów od zawsze. Na tym się opierają wszystkie słynne dzieła - mówił mi wybitny dokumentalista i twórca słynnego telewizyjnego cyklu "Czas na dokument". Czy "A co jeśli nic?" spełnia poniższe kryteria? Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Tym goręcej kibicuję twórcom tego obrazu.
Bohaterem "A co jeśli nic?" jest prof. Andrzej Niwiński - polski archeolog, który pół swojego życia poświęcił na poszukiwania grobowca faraona Amenhotepa I w Egipcie, w którym może spoczywać również Herhor - znany nam doskonale z "Faraona" Bolesława Prusa.
Najpierw przez 15 lat wertował dokumenty, by przez kolejne 15 przekopywać strome zbocze góry. Musiał usunąć ponad 3 tysiące ton kamieni, aby w końcu znaleźć się w miejscu, gdzie może być położony grób - relacjonuje reżyserka filmu, Monika Krupa. Niestety pierwsze badania zakończyły się porażką. Andrzej z dnia na dzień, z roku na rok stawał się coraz bardziej samotny i opuszczony przez pozostałych członków ekipy - dodaje. Jak przyznaje, realizacja filmu zajęła aż 4 lata, w trakcie których twórcy towarzyszyli profesorowi Niwińskiemu w Polsce i w Egipcie.
Nie będę ukrywał, że miałem pewne - i to dość spore - obawy dotyczące tego filmu. Przed seansem zastanawiałem się, czy twórcy będą w stanie tak pokazać badania archeologiczne, by z jednej strony nie było to hermetyczne, a z drugiej nie trąciło manierą znaną z telewizyjnych programów popularnonaukowych. Jaki znajdą klucz do tej historii, który sprawi, że będzie ona nie tylko klarowna, ale i interesująca dla widzów, którzy - tak jak ja - nigdy przesadnie nie interesowali się archeologią? Co takiego zechcą powiedzieć, pokazując nam badania prof. Niwińskiego?
Bohater filmu "A co jeśli nic?" ma niewiele wspólnego ze wspomnianym na wstępie Indianą Jonesem. Zamiast charakterystycznego kapelusza na głowie ma kask ochronny. Nie nosi skórzanej kurtki, nie macha biczem. W przeciwieństwie do kolegi po fachu z Hollywood, nie zaskarbia sobie sympatii widzów efektownymi i brawurowymi posunięciami. Ma w sobie jednak coś takiego, co sprawia, że już od pierwszych minut filmu gorąco mu kibicujemy. Co to takiego? Połączenie charyzmy, pracowitości, skromności, determinacji w dążeniu do celu i przede wszystkim - autentycznej pasji. Nie musi o tym dużo mówić - to zresztą duża zaleta filmu, że pokazuje bohatera głównie w działaniu - ale widać, że poszukiwania grobowca to projekt jego życia. Tytułowe pytanie "A co jeśli nic?" - jeśli poszukiwania nie zakończą się sukcesem - nie jest dla niego przeszkodą, powodem do zwątpienia, poddania się czy uznania, że zmarnował 30 lat życia. Jak w piosence nieodżałowanego Wojciecha Młynarskiego - robi swoje. Takie podejście budzi ogromny szacunek i sprawia, że błyskawicznie przywiązujemy się do bohatera. Wielu widzów złapie się na tym, że chciałoby mieć dziadka takiego jak on, a przede wszystkim iść przez życie z taką energią, wiernością wobec swoich marzeń i wybranej drogi.
Zależało mi, aby w filmie archeologia była tłem dla historii człowieka, w którego życiu liczy się nie tyle cel, co możliwość jego realizacji. Niezależnie od rezultatu działań, najistotniejsze jest podjęcie walki - tłumaczy reżyserka "A co jeśli nic?". Trzeba powiedzieć jasno - udało się spełnić to założenie.
Andrzej jest jednym z nielicznych na świecie egiptologów, którzy nie boją się archeologii takiej, jaką kiedyś uprawiali Howard Carter, Eustis Winlock czy Edouard Naville. Zamiast tylko rekonstruować znalezione już obiekty, chce odkrywać nowe. Nie boi się stawiać tez, a potem konsekwentnie ich dowodzić. Takie podejście niejednokrotnie sprowadzało na niego falę krytyki ze strony kolegów po fachu. Mimo to nigdy się nie poddał - podkreśla Monika Krupa. I co więcej - umie te cechy swojego bohatera pokazać w filmie w naprawdę magnetyzujący sposób.
"A co jeśli nic?" pozwala nam poczuć się nie tyle świadkami, co uczestnikami kolejnych wypraw prof. Niwińskiego do Egiptu. Widać, że filmowcy zdobyli duże zaufanie swojego bohatera, który dopuszcza ich bardzo blisko. Niczego nie udaje, nie robi wykładów do kamery. W większości przypadków sprawia wręcz wrażenie, że nie zwraca na nią specjalnej uwagi, tak bardzo pochłonięty jest pracą i poszukiwaniem zakamuflowanego wejścia do grobowca. Ten stan łatwo udziela się również widzowi - po pewnym czasie wkręcamy się w tę historię jak w rasowy kryminał. Jest tu tajemnica, wyrazisty bohater, piętrzące się przeciwności i gra o wielką stawkę, czyli wszystko, co powinien oferować nam wspomniany gatunek (stąd to - może dość daleko idące - porównanie). A z jakimi odczuciami i przemyśleniami zostawia nas ten film?
Doktor Jones szukając zaginionej Arki i innych artefaktów dawał i wciąż daje (ma zresztą powrócić w piątym filmie) milionom widzów na całym świecie szansę na oderwanie się od codzienności, ucieczkę w krainę przygód, fantazji i atrakcji. Historia jego polskiego kolegi po fachu prowadzi nas w zupełnie innym kierunku. Film przy swoim niewątpliwie uniwersalnym przesłaniu wydaje się w jakiś przedziwny sposób rezonować z potrzebami i oczekiwaniami widzów w tym trudnym i dziwnym czasie. Bajki - jakkolwiek urocze - trochę się nam już chyba wszystkim przejadły. Mimo chwilowej możliwości ucieczki nie dają ani odpowiedzi na trudne pytania, ani energii i motywacji niezbędnej, by samodzielnie się z nimi mierzyć. Tutaj mamy natomiast bohatera idealnego na trudne czasy, którego historia działa na wyobraźnię, zostaje w głowie i daje pewnego rodzaju pokrzepienie - autentyczne i pozbawione naiwności.