"Śmiejemy się, że to turniej towarzyski bo nic nie daje…" - tak Marcin Możdżonek mówi o rozpoczynających się w piątek mistrzostwach Europy w siatkówce. O co chodzi? O to, co w siatkówce powoli przestaje nas zaskakiwać, czyli przedziwne decyzje włodarzy tego sportu.
Z tyłu głów naszych panów wciąż jest Puchar Świata i wywalczony tam brązowy medal, który nie dał nam przepustki na igrzyska. Turniej był morderczo długi, biało-czerwoni wygrali wszystkie poza jednym meczem i do zdobycia biletu do Rio zabrakło im bardzo niewiele.
Miesiąc po zakończeniu turnieju w Japonii mamy Mistrzostwa Europy. Logiczne jest, że i tu nagrodą dla co najmniej najlepszej drużyny powinien być wyjazd na igrzyska. Niestety z niewiadomych przyczyn tak nie jest. Zresztą o jakiej logice mówimy jeśli jako mistrzowie świata też nie mamy z automatu gwarancji gry w Rio. O Brazylię biało-czerwoni powalczą w styczniu w Berlinie i nie ma co ukrywać, że to na tamten turniej podopieczni Antigi mobilizują się najbardziej. O co powalczą więc w Bułgarii?
Po pierwsze o złoto, które w każdych okolicznościach jest miło założyć na szyję. Po drugie w Warnie i Sofii panowie mogą udowodnić swoją siłę i to, że porażka w Pucharze Świata nic nie zmieniła. Po trzecie to dobre przetarcie przed styczniowym turniejem bo na ME gra też kilka drużyn, które pojadą do Berlina. I wreszcie po czwarte - jakże cudownie byłoby trafić w finale na Włochów i zrewanżować się im za Puchar Świata!
Plan jest zatem następujący. W niedzielę nasi piłkarze organizują pierwszą fiestę. W kolejną niedzielę pałeczkę organizatora przejmują siatkarze...