Robert Kubica przyznał po starcie w Rajdzie Sardynii, że do tegorocznych startów dokłada z własnej kieszeni. Ktoś niezorientowany w tym skomplikowanym sporcie może się popukać w głowę i stwierdzić, że polski kierowca ma nierówno pod sufitem, by ze swoim nazwiskiem nie zarabiać na jeżdżeniu. Ale rajdy to sport specyficzny.
"Gdybym chciał zarabiać poszedłbym do jakiejś wyścigowej serii, bo mam w tym światku wyrobione nazwisko i sporo doświadczenia. Sądzę, że nie miałbym trudności z dobrymi zarobkami na torze. Jednak moja sytuacja jest trochę trudniejsza i bardziej skomplikowana niż to wygląda" - powiedział szczerze Kubica, dziękując przy tym swoim sponsorom.
Nawet w mistrzostwach świata wielu kierowców to półzawodowcy. Jeżdżą często za swoje pieniądze, tylko częściowo wspierając się sponsorami. Wymarzona sytuacja to taka, w której hojny mecenas rajdów pokrywa całe wydatki związane ze startami. A te są niemałe, w przypadku auta, jakim rywalizuje Kubica, sięgają kilku milionów złotych za sezon. W najbardziej komfortowej sytuacji w rajdowych mistrzostwach świata są oczywiście kierowcy fabryczni - oni mogą skupić się tylko i wyłącznie na jeździe, bo to ich główne źródło utrzymania. Prędzej czy później takiej posady może się doczekać Kubica, który na razie uczy się rajdowego rzemiosła w nieco słabszym samochodzie. I wcale nie narzeka, że musi do tego interesu nieco dokładać.
Pieniądze Kubicy i jego sponsorów nie idą na marne. Polak łączy przyjemne z pożytecznym. Rajdy niemal od zawsze były u niego na drugim miejscu (tuż za Formułą 1), więc rywalizacja na odcinkach daje mu dużą frajdę. Jest to też doskonała forma rehabilitacji, o czym sam zawodnik często wspomina. Bo na wielkie pieniądze jeszcze przyjdzie czas - powrót do królowej wyścigów wciąż jest możliwy. Cierpliwości i zapału Kubicy z pewnością wystarczy.