Spływ Dunajcem to jedna z najbardziej znanych atrakcji turystycznych w Polsce, zaś Przełom Dunajca to niewątpliwie najbardziej urokliwe miejsce w Małopolsce, dzielone od wieków z bratnim narodem Słowackim. Każdy w starszym, średnim czy młodszym pokoleniu przynajmniej raz w życiu powinien zasmakować tej niesamowitej przygody. Wielu Polaków pojedzie do przystani flisackiej w Sromowcach Kątach lub w Sromowcach Niżnych, ale będąc na miejscu warto wykorzystać okazję i popłynąć Dunajcem na słowackich tratwach prowadzonych przez prawdziwych słowackich flisaków w iście słowackim stylu. Nie pożałujecie. Autor tego artykuły miał taką okazję zupełnie niedawno.

REKLAMA

Słowacki flisak

Po wejściu na tratwę w Majere-Kvašné Lúky turysta polski ze zdziwieniem stwierdza, że czystej krwi słowacki flisak mówi pięknie po... polsku. Na dodatek przez cały spływ bawi swoich podopiecznych wybornym zestawem dowcipów, żartów i opowieści. Już na początku turyści dowiadują się, że na tratwie jest tylko 2 kamizelki - dla flisaka i jego pomocnika. Po czym z pokerową twarzą flisak informuje, że po prawej stronie jest Słowacja, a po lewej Polska, i jeśli byśmy tonęli, to trzeba zawsze płynąć na prawo do Słowacji, nie do Polski, bo tam ponoć "nie lubią emigrantów". Od samego początku uczestników spływu interesują gałązki zamocowane na przedzie tratwy. Flisak z kamienną twarzą wyjaśnia, że jak tylko ktoś z tratwy będzie tonął, to z tych gałązek szybko na poczekaniu robią wieniec i rzucają go w miejscu utonięcia. Przy czym wieniec jest wielokrotnego użycia. Dla uspokojenia turystów flisak informuje, że wg słowackich przepisów dopuszcza się starty ludzkie w wysokości 7 proc. przewożonych osób, a w tym miesiącu jeszcze tej kwoty nie osiągnęli!! Następnie informuje rozbawionych turystów jak wygląd "Instrukcja pierwszej pomocy w 3 sekundy". "W pierwszej sekundzie po wypadnięciu z tratwy krzyczymy do niego "Cholera, co Ty tam w tej wodzie robisz?", w drugiej sekundzie on zaczyna nam machać, no to my też mu odmachujemy. W trzeciej sekundzie gość najczęściej do nas krzyczy: Pomocy! Help! Hilfe? To my mu spokojne wyjaśniamy, że tu jest Pieniński Park Narodowy i jest zakaz krzyczenia. Na końcu bierzemy wiosło i uderzamy jeden raz mocno w miejscu, gdzie wystają ręce. Jeśli to jest jakaś teściowa ...uderzamy trzy razy!!!" Zresztą motyw "teściowej" pojawiał się w zabawnych opowieściach flisaka wielokrotnie.

Już na poważnie turyści dowiadują się że znajdujemy się na wysokości 982 m n.p.m., zaś okoliczne góry, w tym Trzy Korony wznoszą się średnio ponad 300 do 500 metrów nad poziomem Dunajca. Sezon na spływy Dunajcem trwa od początku maja do końca października, zaś trasa spływu do miejscowości Leśnicy ma 11 km i trwa około 2 godziny. Zimą na Dunajcu jest od -5 do -25 stopni Celsjusza, Dunajec często zamarza, wtedy Słowaccy flisacy grają w polskimi w hokeja i zawsze wygrywają. "Ale w siatkówkę pewnie byśmy dostali" - konstatuje flisak. "No i nie mamy takiej dobrej tenisistki jak mają Polacy" - dodaje z zazdrością.

Chata Pieniny

Historia słowackiego flisactwa sięga końca XIX wieku. Pierwszym flisakiem był niejaki Gaspar Gondek Kaspera, pradziadek Jana Gondka, niezmordowanego popularyzatora regionu, właściciela Chaty Pieniny, która jest położona tuż przy punkcie końcowym spływu w Leśnicy, obowiązkowa miejscówka dla kończących spływ turystów. Warto zobaczyć na żywo obrządek "Pasowania na Górala" - wymyślona przez Jana Gondka uroczystość honorująca osoby, które przyczyniły się do popularyzacji Pienin. Byli wśród nich prezydenci, premierzy, ambasadorzy, konsulowie, ministrowie i artyści. Po otrzymaniu specjalnego certyfikatu można posługiwać się tytułem "Pan Góral".

Nasz znajomy flisak także nawiązuje do historii. Dawniej flisacy spławiali Dunajcem, później Wisłą aż do Bałtyku drewno. Za każdy taki spływ mieli prawo przypiąć sobie do kapelusza jedną muszelkę. Dziś już spływów drewna nie ma, dlatego ilość muszelek na kapeluszu flisaka odzwierciedla ilość posiadanych "dziewczyn i kochanek". Na pytanie skąd u flisaka tyle muszelek, odpowiedział że: "To nie mój kapelusz. To mojego dziadka!!"

Czerwony Klasztor

Słowacki flisak na bieżąco w trakcie spływu komentuje także widoczny krajobraz. Mijając miejscowość Czerwony Klasztor flisak opowiada legendę o Ojcu Cyprianie, w rzeczywistości Franz Ignaz Jeschke z Polkowic na Śląsku, który w Czerwonym Klasztorze mieszkał i pracował w XVIII wieku. Postać prawdziwa, historyczna, mnich obdarzony wieloma talentami, botanik i medyk, założyciel klasztornej apteki, zbieracz i znawca ziół oraz twórca konstrukcji latających. Legenda głosi, że pewnego razu Mnich Cyprian zbudował sztuczne skrzydła, przymocował je do ramion, po czym wszedł na środkową górę Trzech Koron i skoczył z niej. Doleciał aż w Tatry, ale tam, nad Morskim Okiem, zobaczył go Anioł i za karę, że łamie prawa Boże, strącił go. W miejscu gdzie spadł powstała wielka góra. Dziś nosi nazwę Mnich. W miejscowości Czerwony Klasztor główną atrakcją jest - a jakże - muzeum w dawnym klasztorze, z którego roztacza się piękny widok na Trzy Korony. Warto wiedzieć, że to właśnie w tym klasztorze po raz pierwszy przetłumaczono na język słowacki Biblię. Obecnie dzięki Unijnym dotacjom na terenie klasztoru powstaje browar, a tamtejsze piwo ma mieć aż 15 proc. zawartości alkoholu.

Na polskim brzegu w miejscowości Sromowce Niżne stoi obok siebie dwa kościoły, jeden stary z XIV wieku, drugi nowy ufundowany w ubiegłym wieku przez polskich emigrantów w USA. Jak tłumaczy przekornie flisak - w tym nowym kościele dają tylko śluby, ale ten stary też się przydaje. Tam dają tylko rozwody, a po to, co by ten kościółek od czasu do czasu przewietrzyć, żeby drewno nie spleśniało.

Flisak kpi także ze swojego kraju. Wpływając do Pienińskiego Parku Narodowego flisak informuje, że Park Narodowy w Polsce zaczyna się jakieś 400 m wcześniej niż po słowackiej stronie, tak więc Polak może w tej części łowić tylko "polskie ryby". Jak złowi słowacką, to musi puścić ją wolno. A po czym poznać, że to słowacka ryba? Bo ta ma flagę narodową w... tylnej części ciała!

Trzy Korony

Najbardziej spektakularnym widokiem w trakcie spływu są Trzy Korony. Wg naszego słowackiego przewodnika, polscy flisacy nazwali Trzy Korony na cześć polskich kobiet - po lewej Kudłata Kaśka, na środku Wysoka Baśka i po prawej Gruba Maryśka. Jak głosi legenda, dawno, dawno temu ze skał zrzucano niewierne żony, ale musiano zaprzestać, bo na Dunajcu zrobił się zator. Na pytanie dlaczego nie zrzucali niewiernych mężów, flisak w swoim stylu odparł, że "Chłopaki są wierni wszystkim żonom... tylko nie swoim".

Będąc na Dunajcu oczywiście, trzeba było wspomnieć o Janosiku. Nasz przyjaciel flisak potwierdził - "Tak! Polacy mieli swojego Janosika! Nazywał się... Marek Perepeczko!" Ale za to Słowacy mieli swojego prawdziwego Jurę Janosika. Jak głosi legenda, kiedy Jurę goniła polska teściowa, to tak szybko pędził, że przeskoczył cały Dunajce, czyli jakieś 12 m. Ponoć przybyła komisja Rekordu Guinnessa, kazali mu dmuchnąć, pomiar wykazał 2,5 promila alkoholu, rekordu nie uznali. Zaś Janosikowa dziewczyna wcale nie miała - jak myślą Polacy - na imię Maryna. Naprawdę nazywała się Teresa. A jak ktoś zapyta, kto był lepszy - Janosik czy Maryna? Odpowiedź wg naszego śmiesznego flisaka jest jedna - "Maryna, bo Janosik dawał tylko bogatym, a Maryna dawała wszystkim!"

Siedmiu Mnichów

Wracając do mijanych skał, widać z daleka siedem skał, czyli siedmiu zaklętych Mnichów. Wg legendy interpretowanej przez naszego kochanego flisaka, mnisi z Czerwonego Klasztoru chodzili po łąkach szukać ziół i spotkali tam piękną polską zakonnicę. Zaczęli ukradkiem chodzić do niej do klasztoru w Nowym Sączu. Ale czujny Bóg zauważył to, i zakazał im chodzić razem. Mogli chodzić tylko osobno. Niestety, nadal chodzili wszyscy naraz, i to codziennie. Za karę Bóg zaklął ich w skały. Ponoć, jeśli zdarzy się kiedyś, że tratwą popłynie 1000 dziewic, czar się skończy. Skały stoją nadal. Jak zaznacza wesoły flisak - jest jeszcze jedna możliwość odczarowania mnichów - jeśli tratwą popłynie prawdziwa, taka 100 proc. - owa zakonnica. A jaka to - wyjaśnia flisak. "Taka, co jej babcia i mama były zakonnicami, a ojciec był biskupem!"

Innym razem widać z brzegu wlewające się do Dunajca źródełko. Legenda głosi - snuje dalej flisak, że jeśli ze źródełka napije się para narzeczeńska, to do jednego roku będzie ślub, ale jak napije się para małżeńska, to do jednego roku będzie rozwód. "Zawsze Panie chcą płynąć dalej, a Panowie mówią - oj szkoda, a taka była szansa!" - opowiada zabawny flisak.

Flisak zbiera rowery

Wzdłuż Dunajca po słowackiej stronie ciągnie się 9 km odcinek drogi rowerowej. To pradawny szlak solny, kiedyś główna droga handlowa łącząca Słowację i Polskę. Nasz dowcipny flisak i tutaj miał swoją własną historię. Generalnie flisak zbiera rowery. Każe machać rowerzystkom i rowerzystom najpierw jedną ręką, potem drugą, a na końcu oboma rękoma naraz. Jak rowerzystka lub rowerzysta spadnie i ginie, to rower trafia do flisaka. "W zeszłym roku udało mi się zebrać już 4 nowe rowery" - dodaje z uśmiechem.

Nie zważając na hobby naszego flisak, dla miłośników tras rowerowych Trasa Pienińska między Szczawnicą a Czerwonym Klasztorem to absolutnie obowiązkowa pozycja na liście. Autor tego artykuły obiecuje przejechać całość i zdać relację.

Polsko-Słowacka rywalizacja

Nasz słowacki flisak nie może przeżałować, że polskie tratwy płyną szybciej. "Oooo! Polskie pendoliono!" - krzyczy wskazując na wyprzedzające go polskie tratwy. Rzeczywiście Polacy płyną szybciej i mają dłuższą trasę do pokonania. Rywalizacja między flisakami trwa w najlepsze. Od czasu do czasu pojawiają się w mediach lub social mediach informacje o przeładowanych słowackich tratwach, ale na naszej tratwie było zgodnie z przepisami 12 osób + 2 flisaków, więc nic takiego nie miało miejsca. Obserwując polskie tratwy - na pierwszy rzut oka wydawały się one bardziej ciche i spokojne. Nasza słowacka tratwa co chwilę wybuchała śmiechem po kolejnych rewelacyjnych dowcipach flisaka.

Atrakcje Spisza

Będąc na Słowacji w Pieninach warto wyruszyć w głąb tego uroczego kraju i zobaczyć atrakcje jakie oferuje Spisz. W pobliżu jest urokliwy Kieżmark ze swoim magicznym zamkiem, trochę dalej słowackie Carcassonne czyli historyczne miasteczko Lewocza, a jadąc kilkanaście kilometrów dalej natrafimy na Spiskie Podgrodzie z Katedrą Św. Marcina i wreszcie monumentalny Zamek Spiski. A każdemu z tych miejsc, jeśli się poszuka odpowiedniego miejsca można zrobić zdjęcie na tle pięknych dobrze oświetlonych południowym słońcem Tatr. I tego widoku to można Słowakom pozazdrościć.

Artykuł i reportaże powstały we współpracy ze Slovakia Travel (www.slovakia.travel/pl) i Regionalną Organizacją Turystyczną Tatry - Spisz - Pieniny (www.tatryspispieniny.sk/pl)