„Świat wstrzymał oddech”, „Obama się cofnął”, „Syryjczycy czekają” – to kilka tylko tytułów z naszej prasy z ostatnich dni. Myślałby kto, że amatorzy-twórcy tych tytułów, przebierają nogami czekając na atak USA („naprawczy”), na Syrię.
Bo wszak Asad użył broni chemicznej, bo trzeba go ukarać, bo „mu się należy”. W tym duchu zabierają też głos polscy politycy rzuceni na odcinek medialny do rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych. Oczywiście – dodają na jednym tchu – bez naszych, bo my tam nie wejdziemy. No cóż wybory za pasem, a naród nie lubi, gdy nasi chłopcy giną daleko od kraju. Zwłaszcza, że ostatnio co kilka dni dochodzi przykra informacja z Afganistanu.
Polityka to - między innymi - sztuka rozumienia rzeczywistości. A ona jest bardziej skomplikowana, jak się dyżurnym wypowiadaczom wydaje. Po pierwsze - byliśmy w Iraku, jesteśmy w Afganistanie. Wyjdziemy, bo dłużej tam siedzieć nie warto, ale czy zostawimy te kraje lepsze niż przed wejściem?
Po drugie - wejdziemy do Syrii - obalimy Asada i władzę wezmą sunnici. Czyli pobratymcy rządzących Iranem. O to chodzi? Już raz cieszyliśmy się z obalenia Mubaraka. Obama wyciągnął wnioski, a my?
Po trzecie - w Latace jest jedyna baza rosyjska na Morzu Śródziemnym. Ma ona znaczenie raczej symboliczne w konflikcie globalnym, ale prestiżowe w doraźnych interesach Putina. On w istocie jej broni, a nie Asada. Nikt, w tym Obama, nie może dać Putinowi gwarancji, że interesy Rosji w tym rejonie świata nie ucierpią. Gdyby w Syrii zmieniła się władza i np. wypowiedziała Rosjanom lokatorstwo, to - nie daj Boże - Rosjanie pójdą do Iranu albo np. do Libii czy Tunezji. Albo odwrotnie: zwyciężają sunnici i Rosjanie dostają Latakię na własność. Czy o to chodzi?
Nie miejmy Obamy za głupca lub tchórza. On raczej wie co robi. A ten przypadek będę omawiał na zajęciach z etyki w polityce. Szkoda, że tego przedmiotu nie ma na kursie przygotowawczym przed wyborami do parlamentu.