Dla mnie maraton to wciąż wielka walka o przetrwanie, przeżycie i dotarcie do końca, więc nie aspiruję do dawania innym wskazówek, jak przygotować się do maratonu. Ale mogę napisać, co robię ja, żeby na starcie stanąć w dobrej formie. A na mecie mieć odrobinę siły, by się cieszyć tym, co za mną.
- Węglowodany. Makaron, makaron i ryż - to główne elementy mojej diety na tydzień przed biegiem.
- Picie. Nawadniam się od poranka dnia poprzedzającego maraton. Przed samym biegiem piję około litra płynu. Ale zawsze tak, by przed ruszeniem trasę zdążyć odwiedzić toaletę.
- Wysypiam się. O ile w tygodniu nie mam na to czasu, to w przeddzień maratonu idę spać wcześnie. Naprawdę wcześnie.
- Zawsze mam dylemat, jak się ubrać. W efekcie zazwyczaj ubieram się zbyt ciepło. Muszę to zmienić...
- Nie stawiam sobie zbyt ambitnych celów. I zaczynam z tyłu, w grupie na czas niższy, niż chciałbym przebiec. Nie tłoczę się i nie tracę siły na przepychanie się na początku biegu
- Nie zaczynam za ostro. Pierwszych 15 - 20 kilometrów biegnę z poczuciem, że mógłbym dużo szybciej.
- Piję w trakcie, najpierw izotoniki, potem raczej wodę. Jem żele (acz zastanawiam się, czy nie odejść od nich i przerzucić się na rodzynki i banany). Pierwszy raz jem koło 12. kilometra. Potem co 7-8 kolejnych kilometrów.
- Do 32-33 kilometra staram się trzymać jednolite tempo. Potem już tylko myślę, jak dotrwać do końca.
- Kończę sprintem. W końcu na coś te treningi szybkościowe muszą się przydać.
- Po biegu staram się rozciągać. Choć bywa to bolesne. Ale podobno trzeba się przemóc!