"Jestem głosem delfinów zarzynanych na wyspie Taiji" - mówi RMF FM Konrad Szymański, który jako wolontariusz pełni w Japonii funkcję "strażnika zatoki delfinów".

REKLAMA

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Rozmowa reporterki RMF FM z Konradem Szymańskim
Na Taiji sezon łowiecki trwa od września do maja. W tym czasie rybacy zapędzają delfiny do zatoki, a potem odławiają osobniki, które ich zdaniem uda się sprzedać światowym delfinariom. Na miejscu, w specjalnych basenach, zwierzęta są najpierw głodzone, a potem "tresowane", by nauczyły się jeść wypatroszone ryby. Reszta złapanych delfinów jest od razu zabijana. Jest to niestety zgodne z japońskim prawem.

Rybak z Taiji za żywego delfina otrzymuje 9-10 tys. dolarów. Następnie "centrum treningowe", które zajmuje się szkoleniem zwierząt, sprzedaje tego samego delfina za 160 do 250 tysięcy dolarów do delfinarium. Jak informuje Szymański, od początku tego miesiąca zabito już 80 delfinów, a kolejnych 20-30 odłowiono, by sprzedać delfinariom. Rocznie zabijanych jest nawet kilka tysięcy.

Najgorsze były pierwsze dwa dni - opowiada Szymański. Zrobiłem zdjęcie łodzi, która wypływa z zatoki, gdzie zabijano delfiny. Zamiast wody widać tylko czerwoną maź - relacjonuje.

Zdaniem Szymańskiego, w całym zbrodniczym procederze chodzi tylko o pieniądze. - Selekcja jak i zabijanie odbywa się w miejscu zwanym "the cove". Martwe ciała transportowane są do portu, gdzie część mięsa dostają rybacy, a reszta zostaje sprzedana na aukcji. Mięso delfinów kupują lokalni handlarze, część muzeum wielorybów, gdzie w sklepiku można kupić mięso - opowiada Szymański, który przedarł się w to miejsce i zrobił wstrząsające zdjęcia. Byłem o kilka centymetrów od ciężarówki z zabitymi delfinami. Gdy patrzyłem w obiektyw starałem się nie myśleć o tym co to jest - dodaje. Polak zaznacza, że dokumentowanie poczynań rybaków jest bardzo trudne, bo stosują oni różnego rodzaju blokady i zasłony. Jedynie handlarzy i dealerów mięsa dosyć łatwo wytropić, bo przy ich domach i warsztatach wiszą kartki "no photos" - mówi Szymański.

Polak zaznacza jednocześnie, że praca"strażnika zatoki delfinów" jest w Japonii wyjątkowo niebezpieczna. Władze kraju traktują bowiem ekologów - zwłaszcza tych związanych z organizacją "Sea Shepherd" - jak przestępców. Do japońskiego więzienia nie chciałbym trafić, bo to jak Guantanamo - mówi Konrad. Polski strażnik "zatoki delfinów" zapowiada jednak, że będzie dalej przesyłać zdjęcia, by informować świat o masakrach, do jakich dochodzi na Taiji.


Justyna Satora