Komisarz Janusz Lewandowski zaprosił polskich dziennikarzy na zwiedzanie "gabinetu od kuchni". W gabinecie powiesił obraz przedstawiający zwycięstwo pod Grunwaldem, czarował więc swoją miniprowokacją wobec Niemców (jest notabene sąsiadem "z piętra" niemieckiego komisarza ds. energii).
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Gdy wszyscy wpatrywali się w księcia Witolda, mój wzrok przyciągnęło kilkanaście kabli spiętych przeźroczystą taśmą klejącą, które łączyły komputer komisarza poprzez bardzo swojską "złodziejkę" z oddalonym o dobre dwa metry źródłem zasilania. Było dla mnie oczywiste, że za każdym razem, gdy komisarz chce usiąść za biurkiem musi "przeskakiwać" przez kable (co zresztą dwa razy zademonstrował). Zapytałam o ten niecodzienny widok, ale usłyszałam: "Byle działało, najważniejsze, że działa". I jeszcze mi się dostało za moją spostrzegawczość: "I to jest ta umiejętność skupienia się na meritum".
Rozumiem, że komisarz by wolał, żebym się skupiła na pokonanych Krzyżakach, ale mnie te "rozbebeszone" kable u komisarza ds. budżetu trochę zaniepokoiły. Mam po prostu nadzieję, że budżet Lewandowskiego taką prowizorką nie będzie, a sam komisarz nie upadnie, potykając się o kable…