Wybija godzina prawdy dla rządu w sprawie uchodźców. Luksemburg, który przewodniczy pracom Unii zapowiedział na 22 września kolejne posiedzenie ministrów spraw wewnętrznych UE.
Pierwotnie planowano, że formalne decyzje w sprawie rozdziału azylantów między kraje UE zapadaną dopiero 8 października. Jednak Luksemburg, który przewodniczy pracom UE postanowił iść za ciosem i mówi: karty na stół. A to oznacza, że rząd nie będzie mógł już dłużej uciekać przed decyzją. "W końcu Polska będzie musiała - powiedzieć czy przyjmuje swoją kwotę czy nie" - wyjaśnił mi dyplomata jednego z małych krajów Unii. A chodzi o dodatkowe, ponad 9 tysięcy 200 uchodźców. Jego zdaniem Luksemburg ma poparcie większości, zwłaszcza Niemiec i Komisji Europejskiej.
Polski minister, który usiądzie do stołu w Brukseli nie będzie więc mógł nadal zasłaniać się okrągłymi zdaniami typu "przyjmiemy tylu uchodźców, na ilu nas stać". Nie będziemy już mogli stawiać warunków. Dostaniemy do ręki tekst Decyzji do przyjęcia, tak jak podczas każdej innej procedury legislacyjnej w Unii. Decyzje zapadaną kwalifikowaną większością głosów. Jeżeli rząd powie "nie", nawet z całą Grupą Wyszehradzką, to i tak nie mamy możliwości blokujących.
UE podejmie decyzję nie bacząc na nasz opór. Byłby to jednak wielki, polityczny problem i otwarty rozłam w Unii. A tego oczywiście nikt nie chce. Konsekwencje takiego "nie" aż trudno przewidzieć, ale odczuwalibyśmy je latami.
Jeżeli rząd powie "tak", to powinien już od dzisiaj przygotować na to społeczeństwo. Stracił już sporo czasu, lawirując i zmieniając stanowisko. Szczyt unijnych przywódców, jeżeli w ogóle będzie (Tusk ma ogłosić decyzję we czwartek) w niczym Polsce nie pomoże, bo odbędzie się po posiedzeniu ministrów, czyli mówiąc kolokwialnie "będzie już pozamiatane". Nie będzie już nawet czego wetować. Jaki byłby więc sens takiego szczytu? Chyba jedynie umożliwić Angeli Merkel ogłoszenie sukcesu z powodu rozdziału 120 tysięcy uchodźców, którego teraz tak potrzebuje.