Polscy europosłowie nie ukończyli biegu. Nie zachowali się po męsku. Wycofali się w trakcie zbierania podpisów pod poprawką wzmacniającą zapisy o równowadze geograficznej w unijnej dyplomacji.
Dzisiaj będzie głosowany na sesji plenarnej niekorzystny dla Polski raport Rapkaya (bez gwarancji dla nowych krajów), który definiuje kształt europejskiego korpusu dyplomatycznego.
Jeszcze dwa dni temu z całą stanowczością nasi eurodeputowani zapewniali, że taką poprawkę będą składać. Posłowie wycofali się, bo nie było szansy na przynajmniej honorową liczbę głosów. W ostatnich dniach zmalała liczba zwolenników twardych zapisów. Ponadto szefowie frakcji, które dogadały się ze sobą (patrz mój blog:Stare kraje szykują "zamach" ) niechętnie patrzyli na rozbijanie kompromisu. Eurdeputowani nie chcieli więc osłabić swojej pozycji w grupie politycznej, idąc "pod prąd".
W dodatku zaczęły dochodzić ich coraz bardziej natarczywe sygnały z Warszawy, że takie działania mogą zaszkodzić umowie z Asthon w sprawie kilku wysokich stanowisk (patrz blog: Stołek za kwoty. Ten układ się Polsce nie opłaca ). I doszli do wniosku, że gra nie warta jest świeczki. Rozpoczynając jednak zbieranie podpisów, a potem wycofując się w połowie drogi, przyznali się, że źle obliczyli cały dystans biegu, a zwłaszcza jego finisz. Nie udało się uzyskać gwarancji i odpowiednich zapisów prawnych. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że kwestia konieczności zachowania równowagi geograficznej na tyle została nagłośniona, że Ashton trudno tę sprawę będzie całkowicie zignorować.