Luksemburg, który w tym półroczu przewodniczy pracom Unii Europejskiej, grozi, że w przyszły wtorek na spotkaniu unijnych ministrów spraw wewnętrznych użyje "bomby atomowej". Jeżeli nie dojdzie do porozumienia na spotkaniu unijnych ministrów spraw wewnętrznych w sprawie rozdziału 120 tysięcy uchodźców, Luksemburg gotowy jest doprowadzić do głosowania. A to właśnie w żargonie eurokratów oznacza "bombę atomową", czyli ostateczność, broń, której się prawie nigdy nie używa.

REKLAMA

Takie głosowanie kwalifikowaną większością Grupa Wyszehradzka przegra, bo nie możliwości blokujących. W UE, ten kto jest przegłosowany - traci prestiż i jest spychany na margines. Oczekuje się od nas, że załatwimy kwestię uchodźców - szybko. Tak więc decyzja we wtorek, to jedyna taka możliwość - mówi dyplomata z Luksemburga.

Zwołany na środę przez Donalda Tuska szczyt unijnych przywódców ma - według planów luksemburskiej prezydencji - jedynie "przyklepać" wtorkową decyzję ministrów. Luksemburg wyklucza bowiem negocjowanie liczby uchodźców podczas środowego szczytu. Tak się porozumieliśmy z gabinetem Donalda Tuska - usłyszałam od jednego luksemburskich dyplomatów.

To znaczy, że Luksemburg będzie dążyć do tego, żeby decyzja w sprawie podziału 120 tys. azylantów między kraje Unii zapadła wcześniej, właśnie na spotkaniu ministrów spraw wewnętrznych. Luksemburg będzie dążyć do kompromisu z krajami Wyszehradu, a w ostateczności do głosowania, podczas którego te kraje "padną" - tłumaczy dyplomata w Brukseli.

Na szczycie ma dojść do sukcesu. Chodzi o ogłoszenie, że Europa podzieli się 120 tysiącami uchodźców. Tak więc myli się szef polskiej dyplomacji Grzegorz Schetyna, który sądzi, że dopiero na szczycie poszczególne propozycje będą negocjowane.

Szczyt nie może podejmować decyzji legislacyjnych (w sprawie podziału 120 tys. uchodźców), więc decyzje muszą zapaść na posiedzeniu ministrów - tłumaczy mi mój rozmówca.

Głosowanie - zwłaszcza w tak drażliwej sprawie jak uchodźcy - to problem polityczny. To prawdziwa ostateczność. W tej dziedzinie, zgodnie z Traktatem z Lizbony obowiązuje kwalifikowana większość głosów. Grupa Wyszehradzka nie ma mniejszości blokującej. Zostanie więc przegłosowana. Ale to nie rozwiązuje całego problemu, bo w praktyce nie da się wymusić przyjęcia uchodźców. Kto w takim przypadku zagwarantowałby im bezpieczeństwo?

Szef luksemburskiej dyplomacji wie, że takie głosowanie to ostateczność. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Nie chcemy stracić Grupy Wyszehradzkiej - zapewnia. Nie wyklucza jednak tego kroku. Głosowanie (i przegłosowanie Polski oraz reszty Wyszehradu) - doprowadziłoby do podziału w Europie, który trudno będzie zlikwidować.


WIĘCEJ NA TEN TEMAT:

Czwórka polskich eurodeputowanych głosowała za obowiązkowym rozdziałem uchodźców

PE toruje drogę do złamania oporu Polski i Grupy Wyszehradzkiej ws. uchodźców

"Bez solidarności UE uschnie. Odpowiedzialności nie da się wymusić karami"