Gdy w Dniu Babci odkładałem na półkę książkę "Wnuczkowa mafia. Powiedz im, co masz, a wszystko zabiorą", czułem się nieswojo. Bo ileż to razy słyszałem w serwisach informacyjnych o kolejnych zatrzymaniach przestępców używających metody "na wnuczka"? Setki. Super, prawda? Dobrze dowiedzieć się o tym, że ktoś, kto okrada starszych ludzi, trafi za kratki. Odda pieniądze, przeprosi i zadośćuczyni. Sprawiedliwości po prostu stanie się zadość... I tu pojawia się problem. Problem w tym, że nic takiego nie ma miejsca. W swojej poruszającej książce udowadnia to Hanna Dobrowolska. Dziennikarka od lat zajmującą się tematyką bezwzględnego oszukiwania i okradania starszych osób zabiera czytelnika w podróż pełną bólu, poczucia wstydu, bezwzględności i bezradności.

REKLAMA

Książka Dobrowolskiej to pełen przegląd systemu, który od lat pozbawił najstarsze pokolenie Polaków milionów złotych oszczędności "na czarną godzinę". Według danych Komendy Głównej Policji, w 2019 roku oszuści wyłudzili ponad 72 miliony złotych.

Na wstępie autorka przedstawia czytelnikowi panią Jadwigę, lat 83, która odbiera dramatyczny telefon z policji. Jej ukochany wnuczek miał wypadek samochodowy! Może wyjść na wolność, ale pilnie potrzebuje 30 tysięcy złotych! - słyszy w słuchawce. Tylko ona może mu pomóc! Po kilkunastu minutach przekonywania decyduje się oddać pieniądze funkcjonariuszowi, który zjawia się w progu jej mieszkania. A, przepraszam. Dzwoni "policja". "Wnuczek" wcale nie miał wypadku. W progu mieszkania pani Jadwigi staje "funkcjonariusz". Cała sytuacja to starannie wyreżyserowany spektakl. Tylko pieniądze - ostatnie oszczędności staruszki - są prawdziwe. I znikają bezpowrotnie.

Takich historii w książce jest bez mała kilkadziesiąt. Chwilami są one są siebie bardzo podobne, w zasadzie bliźniacze, co może być zarzutem wobec autorki. Z drugiej jednak strony, za każdym takim opisem staje ludzka tragedia. Brniemy w ten świat oszustwa i za każdym razem chcemy powiedzieć: "stop". Nic z tego. Proceder kwitnie.

Dobrowolska nie skupia się jednak tylko na samych emerytach. Dzięki wglądowi w akta autorka bardzo dokładnie prezentuje głównych rozgrywających wnuczkowej mafii. Sieć oszustw stworzyli przez lata przedstawiciele społeczności romskiej, którzy żerując na dobrej woli staruszków sami opływali w luksusy. Zegarki za 100 tysięcy złotych, najwyższej klasy samochody, mieszkania wprost ociekające złotem - to świat, który za skradzioną kasę stworzyli szefowie złodziejskich przedsięwzięć. Z takiej działalności żyją całe rodziny - żony, mężowie, bracia, siostry, dzieci i wnukowie przestępców. Niekiedy ich bogactwo staje się wręcz karykaturalne, co udowadniają zdjęcia zamieszczone przez autorkę.

W tej sytuacji zaskakuje bezradność policji w momencie, gdy zatrzymuje kolejnych przestępców. Bo przecież Romowie "niczego nie mają". Samochód należy do krewnego, biżuteria jest pożyczona, złota zastawa - to efekt spadku po bogatych dziadkach. Przyłapany mafioso jest biedny jak mysz kościelna. Nie sposób tu opisać tricków i sztuczek stosowanych przez przestępców, by uniknąć kary - znajdziecie je wszystkie w książce.

Oczywiście, pewnie zadajecie sobie pytanie - jak to w ogóle możliwe? Dlaczego naiwni starcy dają się nabrać tak łatwo? Jak można być tak głupim? Odpowiedź jest prosta. Staruszkowie nie są głupi. Mają wielką potrzebę pomocy rodzinie, krewnym. Gdy do wydania pieniędzy namawia ich policjant, nie mają wątpliwości. W książce opisane jest, w jak prosty sposób przestępcy podsuwają dane fikcyjnych funkcjonariuszy i przekonują emerytów, by zweryfikowali ich prawdziwość. Zadanie dla przestępców łatwiejsze tym bardziej, że starsze pokolenie wciąż żyje w wielkiej ufności wobec autorytetu władzy - po prostu nie mieści im się w głowie, że "policjant" może kogokolwiek oszukać. Brakuje im też podstawowej wiedzy technicznej. Poza tym, jak dowiadujemy się z książki, metoda "na wnuczka" wcale nie musi być stosowana wobec dziadków. Są znane przypadki, gdy pięćdziesięcioletni ludzie oddają dziesiątki tysięcy złotych wprost w ręce złodziei.

Dość smutno prezentuje się na tle tych przypadków działalność wymiaru sprawiedliwości. Niestety, procesy przyłapanych mafioso toczą się latami - z różnych względów. Brakuje zaufanych tłumaczy z języka romskiego (w Polsce nie ma ani jednego biegłego w tym zakresie), oskarżeni symulują ciężkie choroby, sądy poddają w wątpliwość legalność nagrań rozmów, które w pocie czoła zdobywają funkcjonariusze służb. Sprawców stać na najlepszych prawników. Sądy często dają się zwieść zapewnieniom i kajaniom oskarżonych, którzy bezlitośnie to wykorzystują. Przestępców skazuje się zazwyczaj na kary kilkuletniej odsiadki. A ci ukradli kilka milionów złotych. "Nikogo przecież nie zabili" - stwierdzają prokuratorzy. Co innego twierdzą policjanci, którzy wiedzą, że często staruszkowie po odkryciu, że zostali oszukani - właśnie umierają. Ze wstydu - przed znajomymi. Albo co gorsza - ze stresu. Na zawał serca.

Dość tego pisania - bierzcie się za czytanie. Szczególnie na nas, pokoleniu "młodszym", spoczywa teraz odpowiedzialność, by naszych dziadków wspierać, ostrzegać i opowiadać. Jesteśmy im to winni.