Do szkół trafia właśnie broszura MEN Dobra szkoła. Reforma edukacji. Jej autorzy pragnęli przekonać czytelników do proponowanych przez siebie zmian. Jednak, szczególnie w tym kontekście, jej lektura zaskakuje brakiem konkretów i rzeczywistych argumentów, które mogłyby skłaniać do poparcia propozycji tak radykalnych zmian strukturalnych. Broszurę otwiera wstęp minister Anny Zalewskiej, po czym mamy rozdział Dlaczego wprowadzamy zmiany. Po ich przeczytaniu nie dowiadujemy się niczego, co mogłoby kogokolwiek samodzielnie myślącego skłonić do przyjęcia tezy pani minister, że poprzez zmiany "zostanie uratowany potencjał polskiej edukacji" oraz "powstanie szkoła na miarę XXI wieku". Co to bowiem znaczy, że będzie ratowany potencjał polskiej edukacji? Według minister Zalewskiej będzie to ratowanie nauczycielskich etatów. Zresztą w ministerialnej broszurze trudno znaleźć jakikolwiek fragment, w którym moglibyśmy przeczytać o konkretnych działaniach programowych, mogących poprawić jakość kształcenia w polskich szkołach. Poza tym, z jednej strony czytamy o kreowaniu szkoły na miarę XXI wieku, a z drugiej mamy do czynienia z działaniami, które przywracają w Polsce klasyczną szkołę przekazującą wiedzę z ery społeczeństwa przemysłowego, zamiast podjęcia próby budowania szkoły odpowiadającej wyzwaniom społeczeństwa wiedzy.
W wielu krajach trwa obecnie bardzo ciekawa debata na temat koncepcji kształcenia we współczesnej szkole, której podstawowym elementem jest poszukiwanie optymalnego modelu zintegrowanego poznawania. Tymczasem minister Zalewska odrzuca takie myślenie o nauczaniu i uznaje za optymalne rozwiązanie powrót do klasycznego kształcenia przedmiotowego. Generalnie całą broszurę MEN można określić jako pozbawiony merytorycznych treści, propagandowy materiał, którego główne przesłanie brzmi: "było i jest źle, ale po wprowadzeniu naszych zmian będzie wspaniale". Tyle tylko, że zupełnie nie wiadomo, dlaczego po zmianach strukturalnych tak ma się stać.
"Reforma" minister Zalewskiej prowadzona jest kompletnie niezgodnie z zasadami reformowania edukacji. Otóż zmiany w edukacji mają sens, o ile przynoszą poprawę jakości kształcenia. Kluczowe znaczenie dla osiągnięcia tego efektu ma koncepcja programowa polskiej szkoły, a tej minister Zalewska dotychczas nie zechciała przedstawić, a ogłaszane przez nią kolejne terminy jej prezentacji nie zostały dotrzymane. Równocześnie bardzo niepokojące informacje przekazują osoby, które zrezygnowały z pracy nad nową podstawą programową, uznając, że tempo prac nad nią uniemożliwia dobre wykonanie postawionego przed nimi zadania. Kolejna istotna sprawa to podniesienie wymagań dla uczniów. W tej materii mamy tylko jeden pozytywny element, czyli zapowiedź wprowadzenia progu zdawalności na egzaminie maturalnym, zdawanym na poziomie rozszerzonym, ale kluczowe znaczenie w tej sprawie ma likwidacja możliwości promowania uczniów z ocenami niedostatecznymi oraz uporządkowanie kwestii ocen dopuszczających, które powinny być wystawiane uczniom w szczególnie uzasadnionych przypadkach, a nie stanowić powszechną normę. Niestety w tej sprawie minister Zalewska i jej współpracownicy zupełnie nie zabierają głosu.
Inna kwestia to dramatycznie zinfantylizowany obecnie poziom nauczania przedmiotów matematyczno-przyrodniczych w polskiej szkole. Również jej autorzy "reformy" zdają się nie dostrzegać, a realizacja ich pomysłów doprowadzi do dalszego regresu w tej materii. M.in. przewidują oni, że przedmiotów takich, jak fizyka i chemia w szkole podstawowej będą mogli uczyć nauczyciele niemający kierunkowego wykształcenia w tych dziedzinach, a jedynie posiadający obecnie uprawnienia do nauczania przyrody. Oprócz tego nie można nie zauważyć, że w projektach siatek godzin dla "zreformowanej" szkoły wcale nie wzrasta liczba godzin przedmiotów z obszaru "science", ale jeszcze maleje. Jedynym przedmiotem zyskującym dodatkowe godziny nauczania jest historia. Pragnę podkreślić, że doskonale rozumiem troskę o nauczanie tego przedmiotu, jednak nie mogę spokojnie obserwować kompletnego braku zrozumienia, przez ludzi proponujących obecne zmiany w edukacji, znaczenia wykształcenia matematyczno-przyrodniczego dla przyszłości młodych Polaków. Tak się bowiem składa, że obecnie osoba nieposiadająca dobrego przygotowania matematycznego ma niebywale ograniczone możliwości zaistnienia na rynku pracy. Oprócz tego warto zadawać autorom proponowanych zmian pytanie: "który obszar kształcenia ma szczególne znaczenie dla kształtowania postaw innowacyjnych?". Być może ich trauma związana ze szkolnymi doświadczeniami dotyczącymi uczenia się przedmiotów matematyczno-przyrodniczych nie pozwala im dostrzec, że kluczem do dobrego wykształcenia we współczesnym świecie są akurat przedmioty z tego obszaru. Poza tym ludzie nauk ścisłych najczęściej bardzo dobrze znają historię i inne części nauk humanistycznych, tymczasem znajomość przez humanistów nauk przyrodniczych, czy też matematyki jest najczęściej mniej niż znikoma.
Warto również przypomnieć, że Finowie reformując swój system oświaty postawili właśnie na kształcenie w zakresie nauk ścisłych, co przyniosło im istotny skok w zakresie wskaźników innowacyjności. Oprócz tego nie zajmowali się marnowaniem czasu i pieniędzy na zmiany strukturalne, ale postawili na kształcenie nauczycieli i wysoką jakość ich pracy. W efekcie zbudowali jeden z najlepszych na świecie systemów edukacji. Może warto byłoby, aby ludzie minister Zalewskiej zechcieli zapoznać się z fińskimi doświadczeniami, ale również z polskimi wynikami badań efektywności kształcenia w istniejącym systemie oświaty. Powinni także poczytać numer 4/2015 kwartalnika Edukacja wydawanego przez Instytut Badań Edukacyjnych - placówkę badawczą MEN - który poświęcony jest piętnastoleciu działania gimnazjów i zawiera wiele bardzo interesujących materiałów, ukazujących wyniki badań skuteczności i efektywności pracy tych szkół. Jego lektura w żadnym przypadku nie powinna skłaniać do likwidacji tych szkół, a jedynie do modyfikacji zasad ich pracy. Inną kwestią, o której warto pamiętać są ewentualne koszty proponowanych zmian, sięgną one miliardowych kwot i najprawdopodobniej będą to pieniądze zmarnowane. Otóż nie stać nas na takie marnotrawstwo publicznego grosza, czego być może nie rozumie minister Zalewska, ale doskonale winni rozumieć polscy podatnicy.
Konkludując: mamy obecnie taką sytuację, że nie znamy koncepcji programowej polskiej reformowanej szkoły, jak też stawianych uczniom i nauczycielom wymagań, nie wiemy, jakie będą rzeczywiste koszty proponowanych zmian i ich ewentualne skutki, a pomimo to minister Zalewska ogłasza, że buduje "dobrą szkołę" i że na pewno reformowana, zgodnie z jej receptą szkoła taką się stanie. Niestety, jest to kompletnie irracjonalne przekonanie. Za kilka lat minister Zalewskiej i jej współpracowników nie będzie, ale będziemy mieli w spadku zdewastowaną do końca polską szkołę. Stąd też trzeba uczynić wszystko, aby tak się nie stało. Jednak pierwszym warunkiem dla tego jest podjęcie wreszcie poważnej rozmowy na temat proponowanych zmian, a nie ulokowanie kwestii oświatowych w polskiej politycznej bijatyce. Spróbujmy to uczynić...