W miniony czwartek na internetowej stronie "Dziennika Gazety Prawnej" ukazał się wywiad z minister edukacji Anną Zalewską, w którym m.in. opowiedziała ona, jak zamierza racjonalizować oświatowe wydatki. O ile należy się z nią zgodzić, że pilnie należy uporządkować finansowanie szkół dla dorosłych, to kolejne elementy jej programu oszczędnościowego są, delikatnie to nazywając, mocno kontrowersyjne.
Jako swój firmowy - na razie - pomysł na oszczędności minister Zalewska wskazuje likwidację sprawdzianu dla szóstoklasistów, jak również - już zrealizowane - ograniczenie finansowania edukacji domowej. W tym drugim przypadku mamy do czynienia z mikroskopijnymi oszczędnościami, gdyż ciągle niewielka grupka dzieci korzysta z tej formy nauczania i podjęte przez MEN działania są w istocie sygnałem niechęci ludzi obecnie kierujących polską oświatą do obywatelskich inicjatyw oświatowych. Natomiast wyeksponowanie przez minister Zalewską kwestii oszczędności, jakie przyniesie likwidacja sprawdzianu dla szóstoklasistów, zmusza do smutnej refleksji, że owo działanie wcale nie wynika z poważnego namysłu nad rolą tego egzaminu dla uczniów. Stwierdzenie minister edukacji, że oto znalazła kilkanaście milionów złotych dzięki jego likwidacji sprawia, że można zacząć się obawiać, iż niebawem wpadnie ona na pomysł, aby dokonać kolejnych oszczędnościowych likwidacji jakichś ważnych zadań edukacyjnych.
Lektura tej rozmowy z minister Zalewską, jak również innych jej wypowiedzi skłania do wniosku, że niezbyt dobrze orientuje się zarówno ona, jak też jej współpracownicy w rzeczywistości finansowej polskiej oświaty. W Polsce istotnie mamy do czynienia z marnotrawieniem publicznych pieniędzy przeznaczonych na oświatę, ale główną tego przyczyną są wydatki na niebywale rozbudowany system pozaszkolnych instytucji administracyjno-edukacyjnych, a nie wskazane przez minister Zalewską kwestie. Pod rozwagę ludziom kierującym obecnie MEN warto podsunąć analizę struktury wydatków płacowych w polskiej oświacie. Oto w wielu polskich miastach nauczyciele konsumują jedynie ok. 75 procent oświatowego budżetu płacowego, a gdyby system był prawidłowo zorganizowany, to ich udział w wydatkach płacowych oświaty powinien wynosić ok. 90 procent. Tylko że analiza tej sytuacji musi prowadzić do podjęcia działań ograniczających rozdęty i praktycznie niepotrzebny nauczycielom i uczniom system pozaszkolnych instytucji administracyjno-edukacyjnych, w tym ograniczenie samej administracji oświatowej. W tym obszarze praktycznie natychmiast można uzyskać poważne oszczędności, zmieniając system doskonalenia zawodowego nauczycieli, poprzez likwidację regionalnych centrów doskonalenia nauczycieli i zleceniem tych zadań szkołom wyższym. Naturalnie owo zlecenie powinno być poprzedzone diagnozą rzeczywistych potrzeb nauczycieli oraz konkursowym wyborem najlepszych ofert. Dzięki temu nie trzeba by utrzymywać kosztownych instytucji, jakimi są regionalne centra doskonalenia nauczycieli, a tylko opłacane byłyby koszty związane z wykonywaniem zadań. Całą operację mógłby prowadzić odpowiadający obecnie za prowadzenie regionalnych placówek doskonalenia marszałek województwa. Kolejna kwestia to marnotrawienie sporych pieniędzy na wprowadzony przez minister Hall system badania jakości pracy szkół i innych placówek oświatowych. Za 80 mln zł mamy bowiem system, w ramach którego nie jesteśmy w stanie ocenić rzeczywistej jakości pracy szkół, gdyż absolutnie marginalnie traktowane są w nim wymierne efekty ich pracy (m.in. losy ich absolwentów). Poza tym warto byłoby wreszcie, aby MEN dokonał analizy kosztów oświaty startując od ucznia i jego potrzeb edukacyjnych, ale wówczas należałoby wreszcie podjąć pracę nad stworzeniem autentycznych standardów edukacyjnych, a to trudne i czasochłonne zadanie...
Kwestia likwidacji sprawdzianu dla szóstoklasistów przedstawiana jest jako uwolnienie uczniów i nauczycieli od niepotrzebnego, stresującego balastu. Tymczasem warto zwrócić uwagę, że miał to być klasyczny egzamin diagnostyczny, ukazujący stan wiedzy i umiejętności uczniów kończących szkołę podstawową. Mając wyniki tego egzaminu oraz egzaminu gimnazjalnego można wyznaczyć edukacyjną wartość dodaną (EWD) dla gimnazjów, czyli uzyskać zobiektywizowaną informację o jakości ich pracy. Likwidacja sprawdzianu po szóstej klasie naturalnie uniemożliwi dokonywanie pomiarów EWD dla gimnazjów, czyli zablokuje budowanie zobiektywizowanych narzędzi do oceny jakości ich pracy. Poza tym diagnoza wstępna uczniów rozpoczynających jakiś etap swojej edukacji powinna stanowić niezbędny element pracy dla każdego nauczyciela, gdyż bez niej jego działania mają intuicyjny i absolutnie niezindywidualizowany w stosunku do poszczególnych uczniów charakter. Stąd też likwidacja sprawdzianu szóstoklasistów będzie miała w istocie negatywne skutki dla jakości pracy szkół i nauczycieli. Zamiast tego minister edukacji winna podjąć prace nad poprawą formuły tegoż egzaminu.
Być może likwidacja sprawdzianu dla szóstoklasistów to w istocie pierwszy krok do zmiany struktury polskiego szkolnictwa poprzez powrót do poprzednio obowiązującego systemu bez gimnazjów. Jeżeli tak by było, to fikcją byłaby proponowana przez minister Zalewską wielka debata o polskiej edukacji. Skądinąd pomysł, aby wypracowywać propozycje zmian w oświacie poprzez debaty prawie dwóch tysięcy osób, czyli ludzi, którzy zechcieli zgłosić się do MEN jako zainteresowani pracą nad nowym modelem polskiej oświaty musi budzić spore wątpliwości. Można odnieść wrażenie, że owe debaty mają jedynie zatwierdzić już przygotowane przez MEN rozwiązania. Do takiej refleksji skłania zapoznanie się z podziałem na szesnaście obszarów tematycznych, w których mają toczyć się owe debaty. M.in. brak w nich takich kwestii, jak chociażby kwestia kryzysu jakości kształcenia w polskich szkołach, rola i znaczenie edukacji matematyczno-przyrodniczej, czy też kreowanie motywacyjnego systemu wynagrodzeń dla nauczycieli. Warto zauważyć, że w jednym z obszarów ma odbyć się debata o finansowaniu oświaty na poziomie samorządów, a przecież potrzebna jest poważna refleksja i rozmowa nad krajowymi zasadami finansowania zadań oświatowych, co zresztą należy do istotnych kompetencji ministra edukacji, a nie jest nim kwestia rozwiązań finansowych na poziomie samorządowym. Takie postawienie sprawy to sygnał, że MEN zamierza w dalszym ciągu ingerować w samorządowe kompetencje w zakresie prowadzenia oświaty.
Jeszcze niedawno, ograniczając kompetencje samorządów odnoszące się do zmian sieci szkół przez nie prowadzonych, minister edukacji stwierdzała, że należy to uczynić, gdyż samorządy zbyt łatwo poprzez likwidacje szukają oszczędności, a teraz okazuje się, że podobny pomysł na racjonalizację wydatków prezentuje sama minister Zalewska. Sytuacja, w której minister edukacji jako argument za likwidacją istotnego zadania edukacyjnego podaje oszczędności, a nie poważne powody merytoryczne zmusza do zadania pytania o jej kompetencje do kierowania polską oświatą...