W ostatni weekend sierpnia w Katowicach odbył się zorganizowany przez MEN III Kongres Polskiej Edukacji. Jeszcze bardziej niż poprzednie dwa tego typu przedsięwzięcia okazał się on imprezą, w której forma zdecydowanie przeważała nad treścią, czyli istotnymi dla polskiej edukacji problemami. Już czytając program Kongresu można było mieć uzasadnione wątpliwości co do sensu tego przedsięwzięcia, gdyż zdominowany był on przez klasyczną nowomowę edukacyjną, a wśród prelegentów i uczestników paneli nie było właściwie osób mających krytyczny stosunek do prowadzonej obecnie polityki oświatowej. Osoby takie, nawet gdy miały zamiar w Kongresie uczestniczyć, były skreślane przez organizatorów z listy aktywnych uczestników, mogły być co najwyżej obecne w roli biernych słuchaczy. Zresztą większość krytyków MEN-u mając doświadczenia z poprzednich edycji Kongresu nie zaprzątała sobie głowy katowicką imprezą.
Była ona w rzeczywistości dwudniowym, bardzo drogim, gdyż kosztującym 2,1 mln zł, spotkaniem osób akceptujących działania obecnej minister edukacji i jej dwóch poprzedniczek. Trzeba stwierdzić, iż zarówno termin, jak i miejsce, a także przebieg Kongresu wyraziście pokazywały, że jest on elementem kampanii wyborczej minister Joanny Kluzik-Rostkowskiej i jej partii. Poprzednie dwa Kongresy odbywały się w Warszawie, tym razem zdecydowano się na Katowice, przesuwając pierwotnie planowany termin z czerwca na bliższy wyborom koniec sierpnia. Sądzę, że minister Kluzik-Rostkowska zdecydowała się na stolicę Górnego Śląska, gdyż podejmując tę decyzję była przekonana, iż będzie startować do Sejmu z pierwszego miejsca w okręgu rybnickim. Tymczasem okazało się po żonglerce dokonanej przez premier Kopacz na listach wyborczych rządzącej partii, iż będzie startować z trzeciego miejsca w Warszawie. Poza tym skrzętne pomijanie w tematyce Kongresu kwestii będących autentycznymi problemami polskiej oświaty i ukazującymi jej słabości oraz wady i błędy prowadzonej w ostatnich latach polityki oświatowej wręcz zmusza do potraktowania katowickiej imprezy jako przedwyborczego, tematycznego spotkania.
Nieznający polskich realiów obserwator Kongresu mógłby dojść do wniosku, że polska oświata pokonała wszelkie istotne problemy i nastał czas rozmowy o "otwartej szkole marzeń XXI w.". Tymczasem, jeżeli mielibyśmy o czymś obecnie marzyć to o zaprzestaniu zabawy w pozorną edukację bez wymagań, co serwuje Polakom od wielu lat MEN. Efektem takich właśnie działań jest dramatyczny spadek poziomu kształcenia, co roku widoczny m.in. w wynikach matur. Skądinąd warto przypomnieć sobie zadowolenie minister Kluzik-Rostkowskiej z wyników tegorocznej matury, której nie zdała w pierwszym podejściu ¼ maturzystów, czyli co czwarty uczeń kończący szkołę średnią nie był w stanie uzyskać 30% możliwych do zdobycia punktów na poziomie podstawowym z języka polskiego, języka obcego i matematyki. Kolejny raz okazało się, iż szczególnie słabo wypada przeciętny polski uczeń na egzaminie z matematyki. O tym jednak na Kongresie nie rozmawiano, za to dyskutowano o tym czego świat może się od nas uczyć. Oczywiście nikomu z organizatorów nie przyszło do głowy, aby zaproponować, iż może się od nas nauczyć, jak psuć dobry system edukacji nierozważnymi zmianami wg metod tria pań Hall, Szumilas i Kluzik - Rostkowska. Ulokowanie tego typu dyskusji panelowej w programie Kongresu dość dobrze ilustruje stan oderwania się administracji oświatowej od realnych edukacyjnych problemów. Podobnie, jak dyskusja "po co nam oceny?", czy też debata o egzaminach, z pojawiającymi się w obydwu przypadkach sugestiami, że być może mogłoby ich nie być.
Generalnie w programie Kongresu dominowało myślenie o mitycznej, nowej edukacji i koniecznej rewolucji w tej dziedzinie. Trudno było nie odnieść wrażenia, że dla organizatorów Kongresu nade wszystko liczył się efekt medialny, stąd owo szermowanie tym co nowe i rewolucyjne. Szkoda, że minister Kluzik-Rostkowska nie rozumie, że edukacja nie potrzebuje żadnych rewolucji, ale nade wszystko potrzebuje spokojnej oraz rozważnej pracy ludzi dobrze przygotowanych do kształcenia młodych Polaków i kształtowania ich osobowości. Na Kongresie praktycznie nieobecny był dyskurs o kłopotach wychowawczych współczesnej szkoły. Tak naprawdę można by długo wymieniać kwestie, o których jego organizatorzy nie chcieli rozmawiać, gdyż popsułyby one sielski i radosny nastrój "sukcesu", na którym tak bardzo zależało minister edukacji.
Sądzę, że trzeba zapytać organizatorów Kongresu, jakie są jego efekty, a ponieważ będą mieli poważne problemy z odpowiedzią na to pytanie należy rozliczyć ich ze zmarnowanych publicznych pieniędzy. Wydawanie ich bowiem na przedwyborcze imprezy powinno być ostro piętnowane. Zresztą w ostatnich latach MEN specjalizuje się w marnowaniu publicznych pieniędzy na różnego rodzaju propagandowe przedsięwzięcia. Symptomatyczna jest niechęć urzędników MEN-u do rozliczania się z nich, co wyraziście ilustruje odmowa ujawnienia rzeczywistych kosztów tzw. bezpłatnego elementarza, uznali oni - nie bardzo wiadomo na jakiej podstawie - że w tym przypadku nie obowiązuje ustawa o dostępie do informacji publicznej. Ich skandaliczne zachowanie w tej sprawie nie spotkało się właściwie z żadną reakcją ich przełożonych.
Przeznaczając ponad 2 mln zł na Kongres Polskiej Edukacji minister Joanna Kluzik-Rostkowska miała obowiązek zadbać, aby stał się on miejscem autentycznej debaty o istotnych oświatowych problemach ludzi mających różne pomysły na ich rozwiązanie. Jeżeli organizowała go w przedwyborczym czasie to mógł stać się on miejscem zderzenia poglądów na edukację obecnie rządzących i opozycji. Byłoby to ważne i interesujące spotkanie, gdyż jej przedstawiciele sygnalizują pragnienie dokonania radykalnych zmian w systemie oświaty. Być może pojawiłaby się wówczas szansa na wypracowanie przez obydwie strony zbliżonego stanowiska, chociażby w najbardziej istotnych sprawach. Jednak obecna minister edukacji narodowej zapomniała, iż naród stanowią nie tylko zwolennicy jej partii i jej edukacyjnych pomysłów. Skądinąd w Polsce obecnie, nie tylko w edukacji, kluczowym problemem jest niedostrzeganie rzeczywistych problemów przez rządzących, którzy uprawiają swoistą odmianę propagandy sukcesu. Stąd też udają, że nie rozumieją, iż prowadzona przez nich polityka kreowania szkoły o absolutnie obniżonych wymaganiach prowadzi do prawdziwej katastrofy edukacyjnej. Wbrew temu co sądzi minister Kluzik - Rostkowska i jej sympatycy nie jest to wcale szkoła przyjazna i bezpieczna dla ucznia, ale szkoła nieprzyjazna i niebezpieczna, gdyż zupełnie nieprzygotowująca go do wymagań współczesnego świata. Przeciętny absolwent takiej szkoły nie będzie bowiem w stanie sprostać żadnym poważnym wymaganiom w dorosłym życiu, ale to zdaje się nie zaprzątać uwagi marzycieli o "otwartej szkole XXI w.".