W minionym tygodniu opublikowane zostały wyniki kontroli NIK dotyczącej pracy komisji egzaminacyjnych, przeprowadzających oświatowe egzaminy zewnętrzne /sprawdzian dla szóstoklasistów, egzamin gimnazjalny, maturę, egzamin z przygotowania zawodowego/. Można stwierdzić, iż wyniki tej kontroli wykazały, iż trudno pozytywnie ocenić /i to nawet na najniższą ocenę/ pracę osób odpowiedzialnych za te egzaminy. Nie mogę jednak nie zauważyć, iż dla wielu osób obserwujących i analizujących od lat przebieg egzaminów treść raportu NIK jest potwierdzeniem sygnalizowanego przez nich zjawiska narastających wad i błędów, występujących właściwie na wszystkich etapach egzaminowania, począwszy od konstrukcji zadań i problemów egzaminacyjnych poprzez przebieg egzaminów, a na ich ocenianiu kończąc.
To bardzo charakterystyczne, że pewnego rodzaju znakiem firmowym komisji egzaminacyjnych stały się błędy i nieścisłości pojawiające się od lat w zadaniach i problemach egzaminacyjnych, i to na wszystkich poziomach egzaminowania. Właściwie corocznie mamy do czynienia z błędami merytorycznymi w zadaniach, często o kompromitującym ich autorów charakterze. Często zdarza się, iż zadania są źle skonstruowane i ich rozwiązanie wymaga więcej czasu niż czas trwania egzaminu, a także ich treść pisana jest językiem mało komunikatywnym, co stanowi dla zdających dodatkową trudność. Równocześnie ludzie odpowiedzialni za oświatowe egzaminy zewnętrzne nie są w stanie doprowadzić do sytuacji, w której stopień trudności zadań i problemów egzaminacyjnych z tego samego przedmiotu, w różnych latach byłby porównywalny, co stanowi elementarny wymóg prawidłowego działania systemu egzaminacyjnego i umożliwia prowadzenie rozmaitych analiz oraz diagnoz edukacyjnych. Taki stan rzeczy w znacznej mierze wynika z braku właściwego przygotowania sporej części pracowników komisji egzaminacyjnych do swoich obowiązków, jak też z nieponoszenia przez osoby winne popełniania rozmaitych błędów żadnych konsekwencji. I tak np. dotychczas nigdy nie ujawniono nazwisk osób, będących autorami zadań z błędami, nawet w przypadku ich wręcz skandalicznego charakteru, ani nic nie wiadomo o tym, aby osoby te zostały w jakikolwiek sposób ukarane.
Skądinąd kwestia tworzenia zadań oraz braku ich poważnego testowania przed wprowadzeniem ich do egzaminacyjnych zestawów to kolejny element budzący wiele uzasadnionych zastrzeżeń. Dotychczas nie powstał, od lat zapowiadany przez MEN i szefostwo Centralnej Komisji Egzaminacyjnej /CKE/, bank zadań egzaminacyjnych z prawdziwego zdarzenia. Czytając raport NIK można odnieść wrażenie, iż ludzie odpowiedzialni w Polsce za oświatowe egzaminy nie posiadają podstawowej wiedzy dotyczącej zasad tworzenia zadań i problemów egzaminacyjnych oraz ich oceniania. Zresztą inspektorzy NIK zauważyli, iż znaczna część pracowników CKE i komisji okręgowych nie była nigdy sprawdzana w kontekście radzenia sobie z tymi kwestiami, nie może się także wykazać ukończeniem jakichkolwiek z tym związanych form doskonalenia zawodowego. Okazało się również, iż wśród osób pełniących kierownicze funkcje w systemie również są takie osoby. W tej sytuacji trudno się dziwić, iż osoby, dla których wiedza z zakresu diagnostyki edukacyjnej stanowi wiedzę tajemną, nie radzą sobie ze swoimi obowiązkami. Jednak nie można nie pytać, w jaki sposób i dlaczego powierzono im zadania, do których zupełnie nie są przygotowane, szczególnie, że w Polsce jest spora grupa osób świetnie przygotowanych do ich podjęcia i wykonywania.
Najbardziej dramatycznie, szczególnie w medialnych komentarzach treści NIK-owskiego raportu, wypadła kwestia wadliwego oceniania prac egzaminacyjnych. Spośród badanych przez inspektorów NIK-u prac ok. ¼ była wadliwie poprawiona. Egzaminatorzy popełniali błędy merytoryczne, ale również mylili się w liczeniu uzyskanych przez zdających punktów. Jeżeli uświadomimy sobie, iż egzaminy zewnętrzne mają istotne znaczenie dla edukacyjnej kariery zdających, a w przypadku matury znaczenie fundamentalne, to taka sytuacja ma charakter zwyczajnie skandaliczny. Tak na marginesie, dopiero teraz trwają w parlamencie prace nad wprowadzeniem do ustawy o systemie oświaty jasnych i precyzyjnych zasad umożliwiających zdającym dostęp do już poprawionych prac egzaminacyjnych i procedury pozwalającej na weryfikację wyników, tych które zostały błędnie ocenione; zostały one wymuszone przez orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego. Dotychczas w takich sprawach każda okręgowa komisja egzaminacyjna stosowała własne reguły, w niektórych przypadkach bardzo nieprzyjazne dla zdających. Na tle tej kwestii również pojawia się pytanie o przyczyny tolerowania przez lata takiego stanu rzeczy. Trzeba było interwencji Trybunału Konstytucyjnego, aby MEN podjęło wreszcie konieczne działania. Stąd można wysnuć wniosek, iż administracja oświatowa samodzielnie nie jest w stanie dostrzec koniecznych do podjęcia działań, czyli być może podobnie, jak w przypadku komisji egzaminacyjnych mamy do czynienia z brakiem podstawowych kompetencji do wykonywania przez jej pracowników swoich obowiązków służbowych.
Trudno określić ilu młodych ludzi nie dostało się na wymarzony kierunek studiów na skutek błędnie ocenionych przez egzaminatorów prac maturalnych. Wielu z nich być może nawet nie wie, iż zostali skrzywdzeni przez egzaminatorów. Warto przypomnieć, iż egzaminy zewnętrzne miały zapewnić zdającym obiektywną i sprawiedliwą ocenę ich wysiłku. Tymczasem zamiast tego mamy do czynienia ze swoistą loterią egzaminacyjną, w ramach której istotne jest nie tylko poradzenie sobie z zadaniami i problemami /o ile zostaną one prawidłowo skonstruowane/, ale również trafienie na kompetentnego i rzetelnego egzaminatora. W takiej sytuacji trudno oczekiwać, aby obywatele mieli zaufanie do komisji egzaminacyjnych.
Trzeba również zauważyć, iż wypowiadający się w mediach i komentujący raport NIK-u przedstawiciele komisji egzaminacyjnych i administracji oświatowej zdają się nie zauważać problemu, wręcz bagatelizując zarzuty NIK. Tymczasem, jak ujawniła w piątek "Rzeczpospolita", już w 2008 r. CKE przeprowadziła wewnętrzne sprawdzenie prawidłowości poprawy prac egzaminacyjnych, które przyniosło porażające wyniki; oto błędy popełniała ponad połowa egzaminatorów /w niektórych przypadkach wskaźnik błędów sięgał 90%/. Czyżby w komisji panował tak ogromny bałagan, związany m.in. z ciągłymi zmianami w jej kierownictwie, iż tego dokumentu nie zauważono? W istocie treść raportu NIK dobrze koreluje z wynikami owego wewnętrznego badania CKE. Niestety, pierwsze reakcje urzędników na jego wyniki świadczą o tym, iż w dalszym ciągu mają oni zamiar udawać, iż wszystko jest w porządku. Mam jednak nadzieję, iż tym razem im się to nie uda i dojdzie do poważnej i rzetelnej debaty o stanie systemu egzaminacyjnego oraz wreszcie podjęte zostaną działania naprawcze. Jednym z nich winno być jasne określenie wymagań dla pracowników komisji egzaminacyjnych, z wprowadzeniem okresowego sprawdzania ich umiejętności przez niezależnych ekspertów. Równocześnie osoby odpowiedzialne za błędy powinny ponosić poważne konsekwencje służbowe, włącznie ze zwolnieniem. Warto również rozważyć podporządkowanie Centralnej Komisji Egzaminacyjnej Sejmowi, a nie tak, jak to ma miejsce obecnie MEN. Podległość dyrektora CKE ministrowi edukacji czyni iluzoryczną niezależność komisji od administracji oświatowej i umożliwia MEN sterowanie poziomem trudności zadań egzaminacyjnych oraz wskaźnikami zdawalności. Tymczasem czynione na podstawie wyników egzaminów zewnętrznych diagnozy edukacyjne powinny stanowić istotny element do oceny jakości pracy administracji oświatowej i prowadzonej przez MEN polityki edukacyjnej.