Od kilku dni mamy nową odsłonę sporu o Kartę nauczyciela. Oto po wypowiedzi przewodniczącej sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży Mirosławy Stachowiak-Różeckiej dla "Dziennika Gazety Prawnej", w której sygnalizuje ona możliwość podjęcia prac nad jej zmianą, związkowcy z ZNP i posłowie klubu Lewicy zwrócili się do ministra edukacji narodowej z interpelacją, w której domagają się przedstawienia jego stanowiska w sprawie ewentualnych zmian tej ustawy.

REKLAMA

Jest to sytuacja powtarzająca się od 1990 roku; ilekroć pojawiają się nawet bardzo ostrożne sugestie dotyczące podjęcia poważnej dyskusji nad nauczycielską pragmatyką zawodową mamy do czynienia z natychmiastową ostrą kontrakcją środowisk związkowych i lewicowych. Można odnieść wrażenie, że ten dokument jest dla nich fundamentem działania naszego systemu szkolnego, o którym nie można dyskutować, gdyż owe dyskusje mogą doprowadzić do jego gruntownych zmian. Tak na marginesie, szczególnie ZNP uczynił z Karty nauczyciela bastion, którego należy bronić za wszelką cenę.

Tymczasem bez gruntownych zmian tej ustawy, a właściwie bez przygotowania i wprowadzenia w życie nowej ustawy o prawach i obowiązkach nauczycieli nie ma możliwości dokonania w naszej oświacie poważnych zmian, uwalniających ją z biurokratyczno-etatystycznego gorsetu.

Warto przypomnieć, że ustawa Karta nauczyciela uchwalona została przez peerelowski sejm na pierwszym posiedzeniu po wprowadzeniu stanu wojennego w styczniu 1982 r. i miała być elementem zapobiegającym zaangażowaniu się nauczycieli w działania zdelegalizowanej przez komunistów Solidarności, w której szeregach znalazła się po sierpniu 1980 r. znacząca część nauczycieli. Jej kształt był w głównej mierze wypracowany przez nauczycielską Solidarność w okresie jej legalnej działalności. Zresztą ówczesne władze przed wprowadzeniem stanu wojennego nie zgadzały się na dokument w takiej postaci, a zmieniły zdanie po 13 grudnia 1981 r., pragnąc przyciągnąć do siebie nauczycieli m.in. wyraźnym obniżeniem obowiązującego pensum dydaktycznego. Ludzie Solidarności pracując nad kształtem Karty nauczyciela pragnęli stworzyć dokument, który chroniłby nauczycieli przed politycznymi oddziaływaniami komunistycznej władzy.

Tymczasem po roku 1990, w zmienionej polskiej rzeczywistości Karta nauczyciela stała się dokumentem często wykorzystywanym do ochrony słabych nauczycieli i uniemożliwiającym wprowadzenie do oświaty autentycznie motywacyjnego systemu wynagrodzeń, premiującego dobrych i bardzo dobrych nauczycieli.

Nie można nie zauważyć, że po 1989 roku ustawa ta była wielokrotnie zmieniana (były lata w których działo się to kilka razy), jednak bez jakiejkolwiek próby dotknięcia kwestii czasu pracy nauczycieli i systemu ich wynagrodzeń (w tej ostatniej kwestii pewnym wyłomem było wprowadzenie systemu awansu zawodowego nauczycieli w roku 2000). Skądinąd w kluczowym dla tej sprawy art. 42 Karty nauczyciela możemy przeczytać, że czas pracy nauczyciela zatrudnionego na pełny etat nie może przekraczać 40 godz. tygodniowo, a w ich ramach nauczyciel poza pensum dydaktycznym może realizować inne zajęcia i czynności wynikające z zadań statutowych szkoły, w tym zajęcia opiekuńcze i wychowawcze, uwzględniające potrzeby i zainteresowania uczniów.

Nieostre sformułowania typu "inne zajęcia..." mogą zawsze zostać wykorzystane przez pracodawcę w sposób niekorzystny dla pracownika. Zresztą mieliśmy już sporo konfliktów (na różnych poziomach) rozgrywających się wokół obowiązującego nauczycieli czasu pracy. Ich uniknięcie, jak również poprawienie obrazu nauczycieli w oczach innych obywateli mogłaby nastąpić poprzez precyzyjne określenie czasu pracy nauczycieli z podziałem na: pensum dydaktyczne wykonywane w ramach ramowego planu nauczania, zajęcia dodatkowe oraz czas przeznaczony na pracę własną oraz samodoskonalenie zawodowe. Przy czym zmiana wysokości obowiązującego pensum powinna zostać zrekompensowana poprzez adekwatny wzrost wynagrodzenia.

Można również rozważyć, stosowane w różnych krajach, rozwiązanie wprowadzające obowiązek przebywania przez nauczyciela w szkole trzydzieści kilka godzin w tygodniu i w ramach tego wykonywanie wszystkich zadań pracowniczych. Trzeba także postawić pytanie o zasadność jednakowego pensum dydaktycznego dla nauczycieli prowadzących zajęcia z różnych przedmiotów. Nie można nie zauważyć, że obecnie liczba godzin przepracowywanych przez polskiego nauczyciela "przy tablicy" jest o ponad dwieście niższa od średniej europejskiej. W efekcie wprawdzie średnie całkowite wynagrodzenie polskiego nauczyciela należy do najniższych w Europie, to już tak źle nie wygląda średnie wynagrodzenie za jedną godzinę zajęć.

Wielu nauczycielom wydaje się, że bez Karty nauczyciela w obecnej postaci ich pozycja pracownicza i bezpieczeństwo zatrudnienia ulegnie gwałtownemu osłabieniu, gdy tymczasem pod jej "rządami" można zwolnić każdego nauczyciela wykorzystując zmiany organizacyjne w placówce oświatowej, odpowiednio nimi manipulując. Stąd też warto byłoby wreszcie przełamać mityczne myślenie o tej ustawie, obowiązującej zresztą nie wszystkich nauczycieli (w istocie podlegają jej w pełni tylko nauczyciele zatrudnieni w placówkach publicznych prowadzonych przez jednostki samorządu terytorialnego) i przystąpić do spokojnej pracy nad stworzeniem nowej ustawy o prawach i obowiązkach nauczycieli, wolnej od rozmaitych anachronizmów i odpowiadającej obecnej polskiej rzeczywistości.

To powinien być dokument zdecydowanie mniej obszerny niż obecna Karta nauczyciela, precyzyjnie określający nauczycielskie obowiązki i prawa, w tym zasady etyki zawodowej nauczycieli oraz czas pracy i system wynagrodzenia. Zamiast filozofii "wszystkim po równo" powinien on zostać oparty o założenie "wysokość wynagrodzenia uzależniona od jakości pracy", przy zapewnieniu wszystkim nauczycielom rzetelnie wypełniającym swoje obowiązki przyzwoitego poziomu wynagrodzeń.