Czy w życiu publicznym należy głosić prawdę w każdych okolicznościach i za każdą cenę?

REKLAMA

Zwolennicy oparcia polityki na wysokich wartościach moralnych bez wahania odpowiedzą, że jest to jedyne zachowanie godne męża stanu, pragmatycy stwierdzą zaś, iż taka prawdomówność może doprowadzić do klęski. Cenię Jarosława Kaczyńskiego za to, że jest pryncypialny, kiedy chodzi o wielkie sprawy i potrafi wówczas wypowiadać się ostro oraz bezkompromisowo. Zastanawiam się jednak, czy nie pali w ten sposób mostów, które mogą mu się przydać już w niedalekiej przyszłości.

W wywiadzie dla tygodnika "Wprost" prezes Prawa i Sprawiedliwości powiedział bez ogródek, że Polskie Stronnictwo Ludowe ma swój rodowód w Zjednoczonym Stronnictwie Ludowym, które podlegało Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i jest obecnie jedynym w Polsce konsekwentnie prorosyjskim ugrupowaniem, bo nawet Sojusz Lewicy Demokratycznej dokonał kiedyś w tej sprawie zasadniczego zwrotu.

Pomijając już to, że dosyć dziwne wydaje się zastosowanie przez Kaczyńskiego taryfy ulgowej wobec jego największego niegdyś wroga na scenie politycznej, czyli SLD (znacznie bardziej zakorzenionego w PRL niż jego "zielony brat"), zdumiewa mnie tak bezwzględne - aczkolwiek całkowicie uzasadnione w faktach historycznych - wypomnienie niechlubnej przeszłości partii Janusza Piechocińskiego właśnie teraz. Czyżby prezesa PiS poniosły emocje po nieoczekiwanie znakomitym wyniku, jaki uzyskało PSL w wyborach samorządowych? Szefowi głównego ugrupowania opozycyjnego nie przystoi taka nerwowa reakcja, zwłaszcza w stosunku do jedynego potencjalnego koalicjanta po przyszłych wyborach parlamentarnych.

Kaczyński właśnie przekonuje się, że z jego partią nikt nie chce wchodzić w sojusze, nawet na poziomie lokalnym. To samo grozi mu za rok, bo nawet jeżeli PiS wygra starcie parlamentarne, będzie potrzebować kogoś do współrządzenia. A od dawna wiadomo, że PSL jest gotowe pójść z każdym, czego najlepszym dowodem była słynna odpowiedź Waldemara Pawlaka na zadane mu kilkanaście lat temu przez dziennikarza pytanie o to, kto wygra zbliżające się wybory. Ówczesny prezes Stronnictwa szelmowsko uśmiechnął się i odparł:

- Jak to kto? Nasz przyszły koalicjant.

Na miejscu Jarosława Kaczyńskiego byłbym bardziej powściągliwy w słowach, bo łatwo przewidzieć, jak zareaguje na nie święcący od kilku dni zasłużony triumf wyborczy Piechociński. A z kolei trudno sobie wyobrazić, aby w wypadku coraz bardziej prawdopodobnego zwycięstwa parlamentarnego PiS miało ono innego potencjalnego partnera do tworzenia rządu. Obrażanie Polskiego Stronnictwa Ludowego może więc zniweczyć rysującą się od pewnego czasu szansę na objęcie władzy przez Prawo i Sprawiedliwość.

Czy w tym wypadku wartości moralne i prawda historyczna nie powinny jednak ustąpić doraźnej taktyce politycznej?