„Trzeba zawsze uważać, żeby nie wylać dziecka z kąpielą” i „Nadgorliwość bywa gorsza od faszyzmu” - te dwa popularne przysłowia zawsze przychodzą mi na myśl, kiedy dowiaduję się, że w kolejnym mieście w słusznej sprawie dekomunizacji przestrzeni publicznej niektórzy politycy oraz urzędnicy przekraczają granice zdrowego rozsądku, a przy okazji wykazują się nieznajomością najnowszej historii Polski.

REKLAMA

Czytelnicy moich tekstów doskonale wiedzą, że wspieram każdą inicjatywę mającą na celu pozbycie się z polskich miast tych patronów ulic, placów, mostów i innych obiektów użyteczności publicznej, którzy jednoznacznie kojarzą się ze zdradą polskiej racji stanu dokonywaną w imię interesów Związku Sowieckiego. Czynię to od dawna, systematycznie, konsekwentnie, często w imieniu Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie, którego liczne apele do najwyższych władz Rzeczypospolitej Polskiej przyczyniły się do przyjęcia przez nasz parlament stosownej ustawy w tej materii.

Równie energicznie i stanowczo protestuję jednak, kiedy jacyś nadgorliwcy chcą posunąć się w walce z komunistycznymi reliktami "o jedną ulicę za daleko". A z taką sytuacją mamy właśnie do czynienia w Tarnowie, gdzie na fali usuwania niegodnych patronów postanowiono pozbyć się Batalionów Chłopskich i Władysława Broniewskiego.

Znakomicie zareagował na to prezydent miasta Roman Ciepiela, zapowiadając zorganizowanie prelekcji pt. "Bataliony Chłopskie w służbie Narodu" z obowiązkowym udziałem tych urzędników, którzy bez jego wiedzy i akceptacji sporządzili wykaz 14 wymagających dekomunizacji patronów ulic w mieście.

Jeżeli chodzi o Bataliony Chłopskie, to nikt znający choćby tylko pobieżnie historię Polskiego Państwa Podziemnego w okresie II wojny światowej, a zwłaszcza jego sił zbrojnych nie powinien mieć wątpliwości, że bardzo dobrze zasłużyły się one w walce o niepodległość ojczyzny, płacąc wysoką daninę krwi w obronie narodowych imponderabiliów. Tarnowscy urzędnicy, którzy najwidoczniej nie wiedzą, że BCh wchodziły w skład Armii Krajowej i zaliczyli je do podporządkowanej Kremlowi sowieckiej partyzantki chyba spędzili czas na wagarach, kiedy w szkole była lekcja na ten temat.

Być może źle uczono ich też o Władysławie Broniewskim, a na pewno nie zapoznali się dokładnie z jego życiorysem przed wpisaniem go na dekomunizacyjną listę. Owszem, został on skutecznie wykreowany przez reżim PRL na czołowego poetę epoki socrealizmu, ale nie przekreśla to jego wspaniałej twórczości (również państwowotwórczej) w okresie międzywojennym, ani udziału w Legionach Józefa Piłsudskiego, w wojnie z Sowietami w 1920 roku i w II Korpusie Polskich Sił Zbrojnych generała Władysława Andersa. Czy mamy go zapamiętać wyłącznie jako autora "Słowa o Stalinie" i innych rewolucyjnych utworów, zapominając o wspaniałych wierszach napisanych wcześniej oraz później? I czy powinniśmy puścić w niepamięć sposób, w jaki rozprawiła się z nim komunistyczna władza w ostatnich, dramatycznych z powodu alkoholowego nałogu latach jego życia?

Dobrze więc, że prezydent Roman Ciepiela wziął w obronę i Bataliony Chłopskie, i Władysława Broniewskiego.