Są politycy, którzy bardzo chętnie korzystają z wszelkich nowinek technicznych, zwłaszcza w zakresie komunikowania się między sobą oraz przekazywania swoich przemyśleń społeczeństwu. Wśród tych narzędzi znajduje się m.in. Twitter, z którego szczególnie często korzysta minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Jego wpisy określa się już od dawna mianem twitterowej dyplomacji.
Nie mam nic przeciwko używania Twittera, Facebooka, czy blogów do prezentowania przez polityków ich opinii w różnych sprawach (nawet papież Franciszek co pewien czas "ćwierka"). Nie podoba mi się jednak, kiedy niefrasobliwie zdradzają oni szerokiej publiczności (a tym samym również służbom innych państw) informacje, które nie są przeznaczone dla wszystkich. Taka moda może być niebezpieczna, z czego najwyraźniej nie zdają sobie sprawy niektórzy z nich.
Zupełnie na przykład nie rozumiem, dlaczego członkowie Rady Bezpieczeństwa Narodowego swobodnie spierają się na Twitterze o to, co który z nich powiedział podczas obrad tego grona.
Kiedy Polska Agencja Prasowa zamieściła depeszę-relację z ostatniego posiedzenia RBN, prezydencki minister i szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego generał Stanisław Koziej zamieścił wpis:
"Rada Bezpieczeństwa Narodowego: akceptacja dla 2 proc. PKB na obronność od 2016".
Bardzo szybko odpowiedział mu szef Sojuszu Lewicy Demokratycznej Leszek Miller:
"Sorry, ale nie przypominam sobie."
Na to Koziej odpisał:
"Nie przypominam sobie, aby ktokolwiek oponował."
Na to Miller:
"Nie przypominam sobie, aby ktokolwiek pytał."
Wymiana zdań trwała jeszcze przez jakiś czas, a ja zastanawiam się po co obaj poważni(?) politycy beztrosko upubliczniają to, co działo się na posiedzeniu BBN. Jeżeli Miller uważa, że w depeszy PAP jest jakieś przekłamanie lub coś wymaga sprostowania, to zamiast "ćwierkać" winien dyskretnie porozmawiać z kierownictwem agencji.
Zacytowany wyżej dialog nie zagraża bezpieczeństwu państwa, ale jeżeli jest się członkiem gremium, które poufnie, a więc bez udziału mediów obraduje nad węzłowymi zagadnieniami obronności kraju, nie należy plotkować na temat tego, co kto mówił i jak argumentował. Istnieje bowiem obawa, że dla zyskania chwilowej popularności oraz opinii człowieka doskonale poinformowanego niejeden kandydat na męża stanu gotów jest kiedy indziej ujawnić to, czego absolutnie ujawniać mu nie wolno.
Jako obywatel wolę nie znać szczegółów politycznej kuchni (zwłaszcza w tak delikatnej materii, jak bezpieczeństwo zewnętrzne), a za to mieć pewność, że moje państwo dobrze mnie chroni.