W Święto Niepodległości 11 Listopada zawsze pada ze strony najważniejszych polskich polityków mnóstwo wielkich słów o potrzebie budowania jedności narodu, kultywowania szacunku dla tradycji, wzmożenia wspólnej pracy na rzecz państwa. Oczywiście każdy z nich uważa, że tylko on i jego ugrupowanie realizują te dumne hasła, a inni tylko przeszkadzają. Aktualnie rządzący za wszystko co im się nie udaje obwiniają opozycję, ta usiłuje zaś przekonać społeczeństwo, iż tylko zmiana władzy pozwoli osiągnąć wzniosłe ideały, a także polepszyć codzienny byt.

REKLAMA

Podobnie było w II Rzeczypospolitej, którą nieco idealizujemy, odreagowując w ten sposób półwiecze komunistycznego reżimu, kiedy o elitach władzy z lat 1918-1939 można było oficjalnie wyrażać się jedynie źle. A przecież w Dwudziestoleciu również spierały się dwie potężne siły polityczne, które zyskały określenia sanacji i endecji. Ich walka o rząd dusz Polaków była bardzo ostra, obfitowała w mocne słowa i w spektakularne wydarzenia, aczkolwiek nie przekraczano tak często jak dzisiaj granic dobrego smaku. Ale gdyby znano wówczas internet, poziom wzajemnej nienawiści z pewnością byłby znacznie wyższy i może nawet dorównywał dzisiejszemu.

Myślę, że nikt poważnie obserwujący polską scenę polityczną nie ma złudzeń co do tego, że czymś innym są okolicznościowe frazesy państwowotwórcze (bez względu na to, kto je wypowiada), a zupełnie czymś innym praktyka powszedniego działania. Świąteczny ceremoniał nakłada na przedstawicieli władzy rytualne obowiązki, podczas gdy opozycja może w te dni głośno wykrzyczeć swoje pretensje i zademonstrować niezgodę na metody prowadzenia spraw Rzeczypospolitej podczas własnych wieców oraz marszów.

Mimo tych zastrzeżeń uważam, że - jak pisał Zbigniew Herbert - należy uparcie i konsekwentnie powtarzać wielkie słowa, zwłaszcza w takie dni jak 11 Listopada. Nikomu one nie zaszkodzą, a młodym rodakom mogą chociaż trochę pomóc w oderwaniu się od werbalnej bylejakości, jaka od dawna zdominowała nasze życie publiczne, niestety także w sferze edukacji. Równie ważne są jednak dla nich różnorodne oraz atrakcyjne formy obchodzenia świąt państwowych i dlatego z wielką radością obserwuję jak pięknie rozwijają się one w całej Polsce, jak duże miasta, małe miasteczka, malutkie wsie zdrowo rywalizują ze sobą w tej materii.

Zawsze byłem zwolennikiem radosnego świętowania tych dat, które skłaniają do okazywania dumy z licznych przecież zwycięstw i sukcesów w naszej historii. Mamy w państwowym kalendarzu wystarczająco dużo bolesnych rocznic upamiętniających wydarzenia, nad którym należy się pochylić w nastroju martyrologicznej refleksji, nie musimy więc przenosić go na 3 Maja, 6 i 15 Sierpnia, 11 Listopada.

Politycy niech więc robią swoje ścigając się w pompatycznej retoryce oraz wbijając sobie erystyczne szpilki nawet w świątecznych przemówieniach, a my, naród, cieszmy się na różne sposoby tym, co przyniosła nam mądrość i odwaga przodków.